Zbliżamy się do murów obronnych starego miasta Korculi - widok jak z dobrej pocztówki. Opływamy je powolutku i cumujemy w porcie tuż przy starówce.
Korcula to chorwacki zakątek z łącińską duszą. Przez stulecia krzyżowały się tutaj wpływy z Italii i Grecji, a od około VII wieku kulturę kształtowali również napływający w te strony Słowianie. Najsilniejsze piętno odcisnęła tu Republika Wenecka, której okres panowania był dla wyspy czasem prawdziwego rozkwitu.
Nazwa (wyspy) Korcula pochodzi od porastających te tereny gęstych dębowych lasów, które tak wpływały na krajobraz, że greccy przybysze nazwali to miejsce Korcyra Melaina, czyli Czarną Wyspą.
Z uwagi na dostępność dobrego drewna wyspa była ważnym ośrodkiem budowy drewnianych galer i szkunerów (do dziś pozostało kilka zakładów). Innym eksportowym surowcem był wydobywany tutaj wapień, który miał nieco ładniejszy kolor niż okoliczne. Jak głoszą przewodniki, surowiec ten licznie wykorzystywano do budowy wielu pałaców w Wenecji, Modenie, Ankonie, a nawet przy budowie Białego Domu czy największej świątyni bizancjum - Hagia Sophia.
Tutejszy klimat należy do bardzo łagodnych, dzięki czemu roślinność jest wyjątkowo zróżnicowana. Obfituje przy tym w gatunki zaadoptowane przez ludzi przybywających z różnych zakątków świata. Rosną tu zarówno wiecznie zielone sosny, dęby korkowe, palmy, eukaliptusy, cyprysy, pomarańcze, drzewa oliwne i migdałowe, a nawet kaktusy. Specyficzny smak tutejszych winorośli sprawił, że wyspa słynie ze swych winnych specjałów - biały Grk, Posip, Rukatac i czerwony Plavac to znane są na całym świecie topowe gatunki.
Czas na zwiedzanie :)
Zabytkowym mostkiem wspinamy się pod główną bramę i już po chwili jesteśmy na starym mieście. Zerkamy w wąskie uliczki, tworzące wg przewodnika plan na wzór rybiego szkieletu, mający ponoć związek z kierunkami tutejszych wiatrów. Jak czytamy, te po prawej od przekroczonej bramy, dzięki zakrzywieniu, chronią przed przed lodowatą Burą, a proste z lewej wpuszczają przyjemny i rześki Maestral. Ile w tym prawdy - nie wiem ale brzmi ciekawe i faktycznie tylko patrząc na lewo widać prześwit w stonę portu. Tak czy inaczej ulokowana na półwyspie i otoczona murami twierdzy starówka nie jest rozległa i łatwo się tu odnaleźć. Szybko lokalizujemy najważniejsze obiekty, zwiedzamy muzeum miejskie, katedrę Św.Marka i domniemany dom Marco Polo. Z jego poddasza można podziwiać ładną panoramę w kierunku Eljasza i Orebica. Niestety pogoda nie jest ku temu najlepsza co widać na załączonych zdjęciach. Zbiera się na deszcz, a my zmęczeni szukamy wolnych miejsc w małych restauracjach przy samych murach. Mają tu bardzo widokowe miejsca na otwarym powietrzu ale w sezonie ciężko z marszu znaleźć coś wolnego. Chwilę błądzimy, wypraszani przez kelnerkę ze zwalnianego stolika - był zarezerwowany. Cóż, czekamy i widząc kolejną kończońcą parę rezerwujemy go dla siebie. Wreszcie siadamy i dłuższą chwilę czekamy na menu. Gdy po 10 minutach (!) zjawia się ta sama kelnerka, zaczyna ponownie tłumaczyć, że ktoś inny miał przed nami rezerwację - bzdura, po prostu pojawiła się liczniejsza grupa ale nie będziemy się spierać, wstajemy. Zdegustowani ruszamy w uliczki i gdy spadają pierwsze krople rzęsistego deszczu, siedzimy już wygodnie w innym lokalu, obserwując jak obsługa w ogromnym pośpiechu zwija parasole i zabezpiecza stoliki na zewnątrz. Bez wątpienia mają coś z żeglarzy bo wyglądają jak dobrze zorganizowana załoga w czasie rejsu po wzburzonym morzu. Popijając piwko i wcinając pizzę, z satysfakcją oceniamy rozwój wydarzeń - ależ siecze i fuja ;)
Ledwie kończymy posiłek, jest już po burzy i w mokre mury zaczyna zaglądać słońce. Pora ruszać dalej. Wracamy na naszą przystań i stamtąd wzdłuż Klasztoru Dominikanów robimy pętlę wędrując między budynkami ulicą Cvjetno naseje w kierunku Twierdzy Sv. Vlaha znajdującej się na jednym ze wzgórz nad miastem. Widok starówki z kwater położonych w tej części miasta jest bezcenny. Chwilę szukamy schodków Bernarda Bernardi i gdy je odnajdujemy, po chwili kończą się domy. Jesteśmy już wysoko. Mijamy ruiny najwyżej położonej siedziby i wchodząc w lasek zmierzamy dalej schodkami w górę. Krótki odpoczynek w cieniu i szybko docieramy na szczyt. Zgodnie z tym co czytamy w przewodniku jest mocno zaniedbany - widok przesłaniają gęste krzewy, a stojąca na środku okrągła forteca jest zamknięta na kłódkę. Szkoda, bo widok z wierzchołka tej zabawnie wyglądającej okrągłej wieży musi porywać. Zmierzamy więc dalej znakowanym szlakiem. Docieramy do asfaltowej drogi za którą znajduje się cmentarz. Wracamy nią w dół dobrze zgadując, że trafimy na przystań po drugiej stronie starówki. Znowu chwilę krążymy po urokliwych i pełnych zakamarków uliczkach by wreszcie wyłożyć się na ręczniku pod palmami, niedaleko miejsca skąd odpływa nasz statek. Długo delektujemy się panoramą starówki zastanawiając się czy łysawy facet obok z ręcznikiem w dalmatyńczyki to kolejne wcielenie Marka P. ;)
Gdy słonko wisi już nisko nad horyzontem ruszamy na nasz wodny tramwaj i odpływamy odprowadzając wzrokiem stare miasto. Bardzo nam się tu podobało i postaramy się kiedyś wrócić.
Po drodze mijamy duży prom i znajome luksusowe jednostki. Dobijamy do brzegów Peljesaca i odprowadzani przez młode koty szukamy samochodu. Już w drodze do Trpanja zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę by podziwiać skąpaną w ostatnich promieniach słońca Korculę i jej okolicę. Bajka..
Korcula - widok z wysokości Klasztoru Dominikanów (panorama)