Podróż Uciec, ale dokąd? - Baza wypadowa



2009-08-09

Sprawnie pokonujemy kawałek Bośni w okolicy Neum (uwaga - trzeba mieć zieloną kartę) i późnym popołudniem odbijamy na Peljesac. Droga przez półwysep to ostatni odcinek naszej trasy. Mijamy otoczone warownymi murami Stone (do którego przyjdzie nam jeszcze wrócić) i zmierzamy głębiej na północ. Alfalt znowu zaczyna mocno kręcić i jak wstążka majestatycznie oplata wzgórza. Okolica tonie w odcieniach zieleni podkreślanych miękkimi promieniami mocno popołudniowego słońca. Widoki są przednie, a krajobraz dziewiczy. Tylko tu i ówdzie jakiś psuj zburzył tą harmonię bezmyślnie zaprojektowaną linią wysokiego napięcia.

Z zachwytu wyrywają nas blinkujące z przeciwka samochody - zwalniamy i z oczami na słupkach wyglądamy jakiejś lufy - jest! Nasz myśliwy czyhał tuż za zakrętem, maskując swoją obecność dużym krzewem. Tym razem musi jednak obejść się smakiem :P Jak się później okazało, w podręcznych zapiskach kopiowanych z forum, mieliśmy stosowne ostrzeżenie dotyczące tej okolicy. Niestety zupełnie o nim zapomniałem.

Jedziemy dalej. Między małymi miejscowościami domów raczej nie spotykamy, a droga jest wąska i kręta - nie szarżujemy. Równym i spokojnym tempem podążamy w kierunku Trpanja, a Orebic traktujemy awaryjnie. Obie miejscowści leżą blisko przeprawy na Korculę i w rejonie masywu Sv.Ilja, co pokrywa się z naszym planem podróży.

Gdzieś koło osiemnastej wreszcie docieramy do celu. Trpanj - małe miasteczko położone w północno-zachodniej części Peljesaca. W wąskich uliczkach dłuższą chwilę szukamy miejsca do parkowania i ruszamy na poszukiwanie kwatery. Nigdzie przy drodze nie zauważyliśmy charakterystycznych osób z kartonami "ZIMMER" ale tłumaczyliśmy to sobie dosyć późną porą. Niedzielne popołudnie to przecież chyba dobry moment na koniec i początek urlopu, tak więc propozycji powinno być pod dostatkiem.

Niestety rzeczywistość boli i szybko okazuje się, że dotarliśmy zbyt późno - po godzinie tropienia nigdzie nie możemy znaleźć wolnego pokoju. Idziemy więc za radą jednej z "gazdawic" i próbujemy w Informacji turystycznej. Tu muszę pochwalić młodą kobietę, która mocno zaangażowała się w nasz problem i mimo, że powinna już powoli kończyć pracę, ochoczo obdzwoniła kilkanaście miejscówek. Podobnie jak my, znalazła niewiele - tylko jedna propozycja i na dodatek całe studio. Dla nas dwojga jednak troszkę za drogo. Mieliśmy jeszcze cień szansy na jakieś sobe, bowiem w jednym z odwiedzonych przez nas domów wczasowiczka zasugerowała aby zjawić się o dwudziestej. Długo się nie namyślając, zabraliśmy namiary na studio i udaliśmy się sprawdzić dobre wieści.

Na miejscu okazało się, że to bardzo skromne lokum z łazienką i dostępem do wspólnej lecz dziwnie zorganizowanej kuchni, jednak czyste i konkurencyjne cenowo. Nie mając sił i nadziei oraz czując jak znikają resztki koncentracji, a zmęczenie coraz bardziej zaczyna ciążyć gdzieś na karku, postanowiliśmy zostać. Zrzuciliśmy bagaże z auta i daaawaj pod upragniony prysznic. I tu pierwsze zaskoczenie - nie ma ciepłej wody :0 Jak się później okazało, sympatycznie zapowiadający się zarządca, zapomniał uruchomić termę :/ No nic, zdarza się ale gdy któregoś dnia, po powrocie z plaży, znowu jej zabrakło - zwyczajnie się... zdenerwowałem ;)

Poza tymi dwoma incydentami nie było komplikacji personalnych ale wszędzie panowała totalna partyzantka i bijąca w oczy niegospodarność. Rzecz, która już na początku rzuciła się nam w oczy - zdecydowany brak tzw. "kobiecej ręki" :) Właściciel zupełnie nie wykorzystywał potencjału ładnie położonej willi, a nawet mocno ją zaniedbywał. Dość powiedzieć, że niestabilny plastikowy stolik, ze stopką ratowaną kilometami taśmy klejącej, był tak wypalony słońcem by pewnej nocy, stojąc sobie grzecznie i bezużytecznie w kątku na balkonie, zbudzić nas głuchym trzaskiem, gdy dokończył swój żywot pod własnym ciężarem. Inny stolik (na tarasie) miał na środku olbrzymi krater ;) Gdy prosiliśmy o coś na czym moglibyśmy normalnie się śniadaniować, Nemed (nasz gospodarz) z serdecznym uśmiechem stwierdził, że możemy wystawiać ten cięższy i bardziej gratny stół z pokoju, byle tylko chować go przed deszczem. Zrezygnowaliśmy bo pomieszczenie było na tyle małe, że poranne manewry były nam zupełnie niepotrzebne. Zaadoptowaliśmy za to mały taborecik ale pewien niesmak pozostał. Muszę jednak przyznać, że na ogólnodostępnej werandzie obok kuchni były miejsca pod parasolami, z leciwą ceratą, gdzie można było się posilić nawet kilkuosobową rodziną. Lokalizacja na głównym szlaku przelotowym, dosłownie pod drzwiami właściciela, jakoś średnio nas tam przyciągała.

Ogólnie organizacja kiepska. Zaraz obok drzwi wejściowych (tych do mieszkania Nemeda), praktycznie w przedsionku i zupełnie na zewnątrz, stała stara lodówka (wspólna), a obok znajdowała się mała i kiepsko utrzymana kuchnia. W środku zmywak, stara szafka na gary, zastawę i szkło oraz coś jakby stół ale w połowie zajęte przez małą maszynkę gazową, z dumnym frontalnym logo - свобода :) Kubatura tego pomieszczenia do złudzenia przypominała kabinę toalety i jak szybko zostaliśmy pouczeni - nie należy zostawiać niczego na suszarce bo tu też grasują muchy :0 No trudno im się zresztą dziwić bo swoje lata świetności ten lokal miał już za sobą i krzyczał o jakąś renowację. Poza tym domek miał wyżej położony duży i zaniedbany taras (na którym udało nam się zrobić grilla) oraz troszkę spadzistej zachaszczonej przestrzeni za budynkiem (coś niby ogród). Jedno i drugie leżało niestety odłogiem. Balkony oplatały pnącza winorośli i piękne fioletowe kwiaty. W dobrych rękach naprawdę powinien tu powstać mały raj, powinien...

Gospodarz był całkiem sympatyczny ale jak się później okazało, niespecjalnie angażował się w nasze dobre wrażenia. Być może dlatego, że był nie w pełni zdrowia (jakiś trwały uraz nogi), utykał i poruszał się z laską. Dowiedzieliśmy się też, że jego mama przebywa w szpitalu więc po części niedbalstwo zostaje w naszych oczach usprawiedliwione. Pozdrawiamy go i zachęcamy do podniesienia panujących tam standardów, za które chętnie byśmy dopłacili :)

Wymagań nie mieliśmy dużych, cena była niewygórowana, a lokalizacja jak na bazę wypadową bardzo dobra - jesteśmy więc zadowoleni. Wrzucam jednak tylko fotkę z balkonu (telefonem) bo jedynie ona zasługuje na publikację ;)

Muszę jeszcze wspomnieć, że do pozytywnych wrażeń wydatnie przyczynili się nasi "balkonowi" sąsiedzi z Katowic oraz Wieliczki. Serdecznie ich pozdrawiamy :)

  • Trpanj