Ponieważ chcieliśmy dotrzeć również do oddalonych od centrum miejsc byliśmy zmuszeni korzystać z metra. Jakie było nasze zaskoczenie kiedy zobaczyliśmy, że metrem jedzie sobie piesek, jeszcze większe kiedy pies bez problemów pokonał schody ruchomeJ W tym niezwykłym towarzystwie dotarliśmy w okolice stadionu Camp Nou. Tam spotkaliśmy człowieka, który ze znanych tylko sobie powodów postanowił pokazać nam cały obiekt. Zrozumieliśmy, że Pan jest działaczem sportowym i kiedyś uprawił hokej. Swoją droga to nie wiem, jakim cudem udało się porozumieć, ponieważ Pan mówił tylko po Katalońskiu – fakt, bardzo wolno, z tym świętym przekonaniem, że im wolniej będzie mówił, tym Kataloński będzie dla nas bardziej zrozumiały – a my po próbach prowadzenia rozmowy po angielsku przeszliśmy na ukochany polski. Siłą woli i gestu jakoś udało się odgadnąć intencje nowego przyjaciela. Najpierw zaprowadził nas na lodowisko, później podarował bilet umożliwiający wstęp do muzeum i na stadion.Musieliśmy się spieszyć, ponieważ pozostał tylko kwadrans do zamknięcia. Dzięki tej później porze zwiedzania na stadionie byliśmy sami.
Wrażenie niesamowite. Oczywiście uprzejmy Pan odprowadził nas do stacji metra i pożegnał się po uprzednim sprawdzeniu przez ogromne szkło powiększające, że mamy dobre bilety. Wcześniej podarował Januszowi legitymację członkowską klubu sportowego FCB.