Piesza wyprawa zajęła nam większość dnia. Moja porażka na trasie. Tutaj było znacznie więcej śniegu zwłaszcza w kotlinach. Platy śniegu były dość głębokie, a po nimi strumyczek mniejszy lub większy. Trzeba było przeskoczyć (czasem za duży) lub stanąć na płacie śniegu i przejść. Na jednym takim, Janek przechodzi, choć jest cięższy ode mnie. A ja wpadam do środka; but wpada do strumyczka poprzez śnieg, i próbuję się podeprzeć drugą nogą. I kolano “trzasło”. Ból przerażający…, choć po chwili wolno przechodzi. Mięśnie są rozgrzane. Decyduję się iść dalej z bólem. Doszliśmy do Sertig, Dorfli, ale trzeba iść z powrotem do kolejki tą samą trasą. Sertig Dorfli to maleńka wioska zagubiona w górach, asfaltowa droga tylko dla jednego autobusu na dzień. Nie dla turystów. Maleńki kościółek w dolinie. Wracamy do “naszego” pokoiku. Kolano puchnie jak dwa jabłka. Biorę środek przeciwbólowy i zakładam opaskę uciskającą. Nasze dalsze plany łażenia po górach spełzły na niczym. Ba, nawet chodzić było ciężko, kulałam do końca.
PS. Kolano bolało do końca pobytu w Szwajcarii; potem w domu za parę miesięcy operacja łękotki i po wszystkim.
Podróż Jak w szwajcarskim zegarku - Dzień 9-ty Davos i Sertig Dorfli
2009-09-03