Podróż W świątyni i w puszczy- Indie cz.2 - w stronę Wayanad- najgorszy autobus świata



2009-06-11

Wesoła podróż do Wayanad

Zostawiamy spokojne Bylakuppe, wracamy do Indii. Ruszamy do Wayanad. Najpierw docieramy do źródła chaosu – dworca w Mysore. Nasze autobusowe poszukiwania kończą się w czerwonym gracie do Mananthawadi. To jest pewien plus Indii i ich przeludnienia: nigdy nie trzeba czekać długo na autobus. Ludzi jest tak dużo i są na tyle mobilni, że autobusy odjeżdżać muszą co 20-30 minut, a i tak są pełne. Przemierzamy kolejne wioski, wszystkie podobne do siebie. Życie pcha się do drogi, małe sklepiki otwierają się na ulicę. Wypełnia się nasz autobus. My należymy do siedzących szczęśliwców, ale przejście między siedzeniami już pełne. W zasadzie bywa tak i w Polsce, gdy jeżdżę na trasie Warszawa – Busko, tyle że w Indiach ludzie są troszkę bardziej skompresowani i nie wyglądają na oburzonych tą sytuacją.

Najlepsze jest to, że przez ten tłum, o którym w Polsce powiedzielibyśmy "igły byś nie wcisnął" przeciska się dosyć okrągły kontroler- sprzedawca biletów. W końcu, gdyby nie docierał tam, gdzie zagęszczenie wynosi 5 Hindusów lub 2 Europejczyków na metr kwadratowy nie mógłby pracować na tej linii! Więc chodzi tak od osoby do osoby ze specjalną paletą do której ma przyczepione różnokolorowe bilety. Mówisz, że chcesz jechać np. do Kalpetty, a on na to wyciąga 3 niebieskie kartoniki, dwa żółte i jeden różowy. Podczas naszej najdłuższej podróży autobusowej, kilka dni później, każde z nas zebrało po kilkanaście takich kartoników! Musi on mieć poza tym niezłą pamięć do twarzy, bo nigdy nie przepuszcza nikomu, kto właśnie wsiadł.

Robi się ciemno, autobus trochę opustoszał. I wtedy kończy się droga. Tzn. taka w naszym rozumieniu, bo my jedziemy dalej i nawet nie zwalniamy. Kończy się asfalt, nie ma świateł, po obu stronach drogi las. Zygzakujemy, żeby ominąć co większe dziury, ale i tak raz po raz podskakujemy na siedzeniach pod sufit. Tubylcy śmieją się do nas lub z nas. Na przystanku kierowca mówi do nas „1 hours”. Wytrzymamy.

Czuje się jak wyjęty z wirówki. Ale zaraz jedziemy dalej, będzie przejeżdżał ostatni autobus do Kalpetty- naszego punktu docelowego. Nie ma już zbytnio miejsca, wskakujemy jednak. Wiszę z plecakiem na schodku autobusu, ktoś wciąga mnie do środka.

 

 

  • Bilet do kalpetty proszę