Podróż Dyskretny urok Japonii - Koyasan



2009-05-16

Na drugi dzien czekala nas niezbyt dluga ale skomplikowana podroz do Koyasan.  Podroz pociagiem w Japonii to duza przyjemnosc: punktualnie, elegancko i komfortowo... hmm, o ile nie ma zbyt duzo przesiadek. Z Kobe do Koyasan jest okolo 200 km lecz aby sie tam dostac musimy sie 4 razy przesiasc nie liczac jeszcze kolejki linowej, ktora odbywamy przedostatni odcinek drogi, pozniej jeszcze kawalek autobusem i jestesmy na miejscu. Przez caly nasz pobyt w Japonii ani razu nie wsiedlismy do zlego pociagu czy nie wysiedlismy na niewlasciwym przystanku z wyjatkiem tego jednego razu wlasnie na trasie do Koyasan. W sumie to az sie zastanawiam jakim cudem nam sie tak wszystko udawalo bo czesto nam towarzyszylo uczucie niepewnosci czy to napewno ten pociag. Wsiadajac do ostatniego pociagu w Osace, na sporej wielkosci stacji musielismy odnalezc prywatna linie kolejowa kursujaca do Gokurakubashi, skad kolejka linowa mielismy pojechac do celu naszej podrozy czyli Koyasan. Udalo sie! Znalezlismy droge do odpowiedniego sektora stacji, kupujemy bilety i idziemy na peron. Nadjezdza pociag z napisem Gokurakubashi wiec wsiadamy. Po kilku minutach podchodzi do nas konduktorka i prosi nas o bilety. Przyglada sie im i bardzo uprzejmie stara nam sie wytlumaczyc, ze to jest pociag prywatny (!) i musimy wysiasc na nastepnej stacji a nasz pociag przyjedzie za 2 minuty.  

 

Koyasan znaczy doslownie Gora Koya. To chyba najlepiej wyjasnia dlaczego ostatni odcinek jechalismy kolejka linowa, taka jak na Gubalowke. Na poczatku IX wieku miejsce to upatrzyl sobie Kukai, jedna z najwybitniejszych postaci w historii Japonii , ktory na plaskim szczycie gory zalozyl osrodek nowego ruchu buddyjskiego zwanego Shingon. Z czasem osrodek rozrosl sie i liczyl prawie tysiac swiatyn. Dzis pozostalo ich juz „tylko” 123, w tym 50 ma pokoje goscinne i jest przygotowana na przyjecie gosci. Nie moglismy przejsc obojetnie wobec takiej okazji poznania z bliska zycia zakonnikow buddyjskich i zrobilismy pare dni wczesniej wczesniej rezerwacje w jednej ze swiatyn.  

 

Mlody kandydat na zakonnika wita nas i prowadzi do naszego pokoju. Przed rozsuwanymi drzwiami naszego pokoju kleka i otwiera nam drzwi poczym gleboko sie klania dotykajac glowa podlogi. Jest to etykieta, w ktorej czujemy sie troche zagubieni. Chcemy byc uprzejmi i tez odwzajemniamy uklon choc nie tak gleboki i na stojaco. Po raz pierwszy spotykamy sie z zyciem na matach tatami. Nasz pokoj nie ma zadnych krzesel, a przy niskim stole nalezy fachowo siedziec na kleczkach – bardzo niewygodnej pozycji dla kogos nieprzyzwyczajonego. Buty zostawia sie przy wejsciu do swiatyni i dalej chodzi sie w specjalnych wsuwanych pantoflach. Idac do ubikacji nalezy zmienic te pantofle na inne czekajace w srodku ubikacji. Bron boze nie nalezy wyjsc w nich do innych pomieszczen. Mlody czlowiek z trudem przywoluje potrzebne angielskie slowa pytajac o ktorej godzinie chcemy zjesc kolacje. Ustalamy, ze o siodmej. Natomiast kapiel mamy zarezerwowana na szosta – przypomina mlody zakonnik. 

 

Mamy kilka godzin. Krotki relaks w pokoju, polozonym w ogrodzie, skad dochodzi swiergot ptaszkow dobrze nam robi i wybieramy sie na ogladanie wspanialych swiatyn Koyasan. Przepiekna i okazala brama u wjazdu do miasteczka – Daimon, niezwykly kompleks swiatyn Danjogaran, lub tez inny – Kongobu-ji, z ogrodami Zen i starymi pawilonami ze spiewajaca podloga. Czas juz wrocic do naszej swiatyni. Zaczynamy od kapieli. Dosc spory pokoj z trzema kranami, niskimi zydelkami i malymi baliami do polewania sie woda. Gdy czlowiek jest juz czysty jak krysztal mozna sie jeszcze zrelaksowac w kamiennym basenie z „wrzatkiem”.  My z tej ostatniej przyjemnosci zrezygnowalismy, powiedzmy, spieszylismy sie na kolacje. Przebralismy sie w yukaty czyli japonskie szlafroki na ksztalt kimona i mlody zakonnik zaprosil nas do pokoju obok na kolacje. Wczesniej jeszcze zapytal co nam podac, piwo czy sake. Zamowilismy oba trunki.

-Czy sake zimna czy ciepla?

–Zimna. 

 

Buddysci nie jedza miesa lacznie z rybami, wszystkie dania sa zatem jarskie. Na niskim stoliku czeka na nas pieknie zastawiona kolacja w wielu roznokolorowych miseczkach o roznych ksztaltach. Na tacy obok stoi wcale pokazna buteleczka sake a obok jeszcze pokazniejsza z piwem. Mlody zakonnik ukleka, klania sie dotykajac glowa podlogi i usmiechajac sie delikatnie odchodzi, zasuwajac za soba drzwi. Nalewamy sobie do krysztalowych kieliszkow dobrze schlodzona sake – jest pierwszej klasy. Probujemy roznych buddyjskich specjalow. Tofu pod roznymi postaciami – przynajmniej dwa z nich dotad nam zupelnie nieznane, warzywa tempura – tez nie wszystkie rozpoznajemy, ale wszystkie przepyszne, dwie zupki a la miso, szereg kiszonych warzyw – tu poza japonskimi ogorkami nic nie rozpoznajemy i reszta to rozne wodorosty. Jeszcze ryz i soba – ciemny makaron z maki gryczanej. Chcemy otworzyc butelke z piwem lecz okazuje sie, ze nie dostalismy otwieracza. Slyszac kroki za drzwiami Mariola otwiera lekko drzwi i wskazujac na butelke daje mlodemu zakonnikowi do zrozumienia, ze nie mozemy jej otworzyc. Mlody czlowiek po chwili przychodzi z otwieraczem i klekajac przeprasza wielokrotnie dotykajac glowa podlogi. Staramy sie go pocieszyc bagatelizujac sprawe, ale domyslamy sie, ze taka jest pewnie procedura.  

 

Zjadamy wszystko ze smakiem i wracamy do naszego pokoju. Tu juz czekaja na nas przygotowane poslania na podlodze. Sa to cienkie futony obleczone wykrochmalonymi przescieradlami ulozone na matach tatami, puchowe kolderki w rownie wykrochmalonych poszewkach i poduszeczki wypenione ryzem. Tylko spac! I rzeczywiscie zasypiamy momentalnie jak zabici, i to po raz pierwszy i zreszta jedyny przy otwartych oknach, bo jest przyjemnie chlodno. Przez caly pobyt w Japonii towarzyszyly nam niespotykane upaly 32C – 39C dzien w dzien przy wiekiej wilgotnosci powietrza, przy czym w nocy temperatura niewiele spadala a wilgotnosc byla tak samo dokuczliwa. 

 

Budzimy sie o 6 rano i po szykiej toalecie idziemy na nabozenstwo, o czym nasz mlody opiekun przypominal nam jeszcze poprzedniego dnia wieczorem. Buddyjska ceremonia nieco sie rozni od naszej katolickiej. Wierni siedza na matach (obok nas bylo jeszcze japonskie malzenstwo) a dwoch buddyjskich mnichow spiewa niskim glosem monotonna modlitwe. Gdy jeden musi zaczerpnac powietrza, drugi utrzymuje sam spiew, po czym pierwszy wchodzi w te sama tonacje. Pala sie liczne kadzidla i jeden z mnichow od czasu do czasu uderza drewniana paleczka w gong. Taka ceremonia medytacyjna jest bardzo relaksujaca i po pol godzinie uduchowieni idziemy na przygotowane w miedzyczasie sniadanie. Zestaw dan jest prawie tak samo liczny lecz nieco inny.  Wszystko nam bardzo smakuje. 

 

Po sniadaniu idziemy w inna strone miasta i dochodzimy do starego cmentarza, ktory wraz ze stara swiatynia Okuno-in pochodzi z IX wieku. Stare posagi porosniete mchem stojace wsrod rownie wiekowych grobow nikna w polmroku utworzonym przez wysoki las cedrowy. Po drodze mijamy wspolny grobowiec zolnierzy japonskich i australijskich poleglych w czasie II wojny swiatowej na Borneo. Dalej jest pomnik wystawiony mrowkom a ufundowany przez przedsiebiorstwa zaangazowane w tepieniu tych insektow. Trzeba przyznac, ze Japonczycy maja specyficzna mentalnosc. Na samym koncu jest grob Kukai obok Toro-do, pawilonu z setkami zapalonych latarni, wsrod ktorych sa takie, ktore pala sie nieprzerwanie od smierci Kukai w 835 roku.   

 

Czas na powrot do Kyoto. Wracamy do naszej swiatyni-ryokanu i jeden z zakonnikow oferuje, ze podwiezie nas do kolejki linowej samochodem wiec nie musimy czekac na autobus. Nasza powrotna podroz do Kyoto byla troche skomplikowana gdyz pociag z Gokurakubashi nie dojezdzal do Osaki i musielismy sie wczesniej przesiasc co w efekcie oznaczalo, ze w Osace wyladowalismy na innych stacjach niz jadac w przeciwna strone, ale w koncu w tym momencie naszej podrozy po Japonii bylismy juz troche „otrzaskani”, wiec dalismy sobie rade. W Kyoto poczulismy sie jak na starych smieciach i w mig dotarlismy do naszego hotelu.

  • Danjogaran
  • Kongobu-ji
  • Kongobu-ji
  • Kongobu-ji
  • Koyasan
  • Okuno-in, Koyasan
  • Okuno-in, Koyasan
  • Swiatynia Danjo-garan, Koyasan
  • Okuno-in, Koyasan
  • Kongobu-ji, Koyasan