Podróż Hawaje - Oahu - Dzień drugi



2009-05-13

Dole Plantation

Dzisiaj wyruszamy w podróż po wyspie.  Pierwsze miejsce do zaliczenia to Plantacja Dola.  Dole to taki facet, który założył plantacje ananasów. No dobra przyznaje się, nie wiedziałem gdzie rosną ananasy.

Właściwie to nawet nad tym się nie zastanawiałem, przyjechałem na farmę zobaczyłem ananasy i stwierdziłem, 'o kurcze to one nie rosną na drzewach?' Ano nie rosną. Rosną na krzakach, a ich uprawa nie należy do najłatwiejszych. Każdy taki krzaczek zasadza się własnoręcznie, a poźniej czeka się 2 lata na wydanie owocu.

Na farmie jest mini kolejka, która obwozi turystów po plantacji. Plantacja taka sobie, ale dzieci mają ubaw jadąc tym mini pociągiem, no i najważniejsza część po przyjeździe człowiek może sobie skosztować kawałek ananasa. Całego można kupić w sklepie, ale my wybieramy soczki z ananasa.

Mormon Temple

Dalsza część zwiedzania  prowadzi na północną część wyspy Oahu, na której mijamy liczne plaże.

Niestety ale nie wszystkie atrakcje są dobrze oznaczone, przejechałem pewną dolinę, którą chciałem odwiedzić i trochę mnie to zezłościło. Na szczęście po drodze natrafiliśmy na Świątynie Mormonów więc mogłem powrócić do duchowej równowagi . :)

Chyba mam słabość do mormonów. Jak tylko zobaczyliśmy ich świątynie od razu skręciłem by ją zobaczyć. Świątynia leży w przepięknym miejscu, a sami mormoni są niesamowici. Zawsze bardzo grzeczni, elegancko ubrani, dobrze poinformowani, w ogóle kolesie są nie z tego świata.

Już po kilku minutach od powiedzenia im, że jesteśmy z Polski mieliśmy materiały o Kościele Jezusa  Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, oczywiście po polsku, parę minut później sprowadzili dziewczynę z Ukrainy i już sobie rozmawialiśmy 'prawie po polsku' :)

To co najważniejsze, takie rozmowy zawsze są zaprawione duchem nawracania, ale mormoni mogą być bardzo ciekawymi rozmówcami, kiedy wiemy o co pytać. Teologia mormonów jest dość oryginalna, nie wspomnę np. o poligamii, ale wspomnę o chrzcie za zmarłych. W każdej świątyni mormonów jest specjalne baptysterium, w którym mormoni chrzczą się przez zanurzenie w wodzie, a wszystko to w celu zbawienia tych, którym nie było dane poznać ich wiary.

Niestety świątyni nie można zwiedzać gdy nie jest się mormonem.  Nie sądzę jednak, że ci, którzy są mormonami chodzą do świątyni tylko po to, żeby ją zwiedzić. :)

Byodo in Temple

Następną atrakcją jest Centrum Polinezyjskie (nota bene prowadzona przez mormonów), ale godzina była jeszcze młoda, podczas gdy najwięcej atrakcji jest wieczorem, więc postanowiłem wrócić tutaj wieczorem, a teraz grzejemy do świątyni buddyjskiej. Spokojnie, nie jestem jakimś fanatykiem religijnym, tak się jakoś złożyło, że po mormonach przyszło nam zwiedzać świątynie buddyjską.

Świątynia nazywa się Byodo-In (świątynia równości). Świątynia powstała w 1968 roku i jest repliką sławnej 900-letniej świątyni Byodo-In z miasta Uji w Japonii. Powstała w setną rocznicę japońskiego osadnictwa na Hawajach.  Wewnątrz znajduje się 3 metrowy pozłacany Budda, a na zewnątrz 3-tonowy dzwon z mosiądzu. Nie jest to klasyczny dzwon, który dzwoni poprzez wewnętrzne uderzenie w klosz dzwonu, ale uderzenie następuje z zewnątrz, poprzez przymocowany opodal dzwonu kawał drewna.  W ogóle z tym dzwonem to jest śmieszna sprawa. Ponoć uderzenie weń przynosi szczęście, wiec prawie każdy turysta wali w ów dzwon.  A, że dzwon wydaje dźwięk i to dość głośny, to przyznam szczerze, że wysłuchiwanie jego dźwięku co parę minut w dość zacisznym miejscu może być irytujące.

Skoro jednak dzwon przynosi szczęście, to trudno sobie w niego nie walnąć.  Zaczął mój syn i nie ukrywam, było to zagranie dość asekuranckie, syn przywalił dość mocno, więc jakby się ktoś rzucał, to linia obrony miała obwinić małolata za brak delikatność. Nikt nie zareagował. Po odczekaniu kilkunastu sekund, przywalić zdecydowała się żona. Dźwięk był cichy i delikatny. Kobiety nie zawsze wyczuwają swobodę sytuacji. :) Bo czy prawdziwy facet będzie się długo zastanawiał mając przed sobą wielgachny dzwon, w który może sobie przywalić i co najważniejsze nie będąc przez nikogo opieprzony? Walnąłem tedy i ja. Nie przewidziałem jednej rzeczy, wiedziałem że buddyści mnie nie ochrzanią, ale atak nastąpił ze strony żony: No i co tak walisz, powaliło Cię?  Zapragnąłem przez moment zostać buddystą. :)

Kualoa Regional Park

Nadszedł czas na posiłek więc udaliśmy się do pobliskiego parku. Park nosił nazwę Kualoa. To dość obszerny park który mieści się pomiędzy pionowym zboczem gór a brzegiem oceanu. Charakterystyczną częścią owego parku jest wysepka przypominająca kapelusz Chińczyka (Chinaman's Hat).

Polynesia Center

Około godziny 4 pm zawitaliśmy z powrotem przed Centrum Kultury Polinezyjskiej.

Centrum to jest największą płatną atrakcją turystyczną na całych Hawajach.  Bilety były dość drogie, ale wszystkie przewodniki jakie czytałem zachęcały do odwiedzenia tego miejsca.

Czym więc jest owo centrum? To kawał przestrzeni, na której umieszczone są kopie wiosek rdzennych mieszkańców Polinezji. I tak mamy wioskę mieszkańców Samoa, Fidżi, Tonga, Tahiti, Markizów no i Hawajów. Nie powiem, wygląda to dość fajnie, ale sama wioska to nie wszystko. W każdej wiosce odbywa się co jakiś czas show. Nie pamiętam już w której wiosce to było, ale trafiliśmy na show, w którym pewien Hawajczyk, miał 3 wybrane osoby nauczyć grać na dwóch dużych bębnach. Cała zabawa miała polegać na tym, że należało się śmiać widząc jak ktoś sobie nie radzi. Zaczynało się od prostych dźwięków no i z biegiem czasu trzeba było grać coraz szybciej dodając do tego różne okrzyki.  Powiem tak, jak się siedzi w grupie ponad setki ludzi, którzy się zalewają przy każdej pomyłce jakiegoś faceta, to też sie kurna śmiałem. :) Nastąpiło jednak coś nie przewidywanego.

Jeden z kolesi, który był poproszony z publiczności, chyba był kurcze perkusistą. Podczas gdy innym ludziom najprostsze rytmy nie sprawiały problemu, ów tajemniczy perkusista, mylił się notorycznie wzbudzając salwy śmiechu, wszyscy więc czekali na rytmy trudniejsze. Prowadzący z lekką ironią zapowiedział rytm trochę szybszy prosząc naszego perkusistę o powtórzenie i tu nagle zaczyna się jazda. Facet rytm powtórzył bezbłędnie. Prowadzący wybębnił kolejny dość szybki i długi rytm. Koleś powtórzył. Publika zaczyna powoli szaleć. Prowadzący zapodał ostatni rytm, perkusista zakończył bezbłędnie i na dodatek dodał kilka własnych rytmów. Publika szalała, ja ja wraz z nią. Darłem się jak głupi, ale koleś na to zasłużył. Respekt.

Tak mniej więcej wygląda zwiedzanie tego Centrum. Można jeszcze pójść do IMAX, akurat puszczali film o rafach koralowych, dużo jest sklepików z pamiątkami, restauracji.

Główna jednak częścią każdego dnia jest wieczorne przedstawienie 'Horizins'. Ponad setka wykonawców przedstawia muzykę, tańce oraz różne akrobacje młodych wojowników. Całość kończy się efektywnym wybuchem wulkanu.

Zastanawiam się czy mi się to podobało? Pewnie fajnie było to zobaczyć, nie potrafiłbym jednak gorąco do tego zachęcać. Rzecz w tym, że jak już się jest na Hawajach i ogłasza się wszędzie, że to największe show na wyspach, to jak tu później powiedzieć znajomym, że nie chciało mi się tam iść.

Nie żałuję że byłem, ale gdyby nie perkusista, to musiałbym w tym miejscu napisać  kilka danych o tym miejscu z przewodnika :)

 

  • 001
  • 002
  • 003
  • 004
  • 005
  • 006
  • 007
  • 008
  • 009
  • 010
  • 011
  • 012
  • 013
  • 014
  • 015
  • 016
  • 017
  • 018
  • 019
  • 020
  • 021