Budzę się. Dalej boli. Dalej się cieszę z biegu i spełnienia marzeń, ale dalej jestem smutny. Widok z domku super. Zatoka, góry, Ciepło. Zjadamy śniadanko. Jedziemy znów na pingwiny. Tym razem widzimy ich bardzo dużo i w świetle słonecznym.
Robimy masę zdjęć. Jakieś dziewczyny biorą nas za ojca i syna ;-). Wracamy do Kapsztadu. Chcemy na Górę Stołową, ale strasznie wieje i nie działa kolejka. Szkoda. Wracamy na Waterfront. Robimy zakupy i wyjeżdżamy w stronę Stellenbosch – na winko. Mijamy slamsy. Robią wrażenie przygnębiające.
Lądujemy w Stellenbosch (winnice już były zamknięte) w Backpackersach. Śpimy pod namiotem. Trochę się boimy o rzeczy, ale wypijamy 2 winka i robimy w namiocie konstrukcję zabezpieczające nasze rzeczy (moich dużo nie zostało). Nie mam śpiwora. Śpię w tym co mam i w tym co ma Karol, owinięty różnymi rzeczami. Mam już 2 maski. Trochę tu drogo, ale pamiątek muszę mieć dużo – skoro nie mam własnych rzeczy ;-). Jutro jedziemy do winnic i wyruszamy w stronę Namibii. Jeszcze pewnie będziemy tęsknić za 30 stopniowym upałem i zielenią RPA, bo pewnie w Namibii jest cieplej… Mam nadzieję, że limit nieszczęść na ten wyjazd już się wyczerpał.