Podróż RPA Namibia 2009 - CZERWONE PIACHY SOSSUSVLEI



18.04.2009

Pobudka o 5 rano żeby zdążyć na wschód słońca na koniec kanionu – do doliny Sossusvlei. Wracamy tam żeby zobaczyć to, czego nie udało się zobaczyć poprzedniego dnia. Pędzimy 60 km odcinkiem asfaltu na środku pustyni. Udało się. Bierzemy plecaki i wyruszamy w ostatnie 5 km piechotą, bo Golf w piachu niestety nie da rady. Po 1 km wschodzi słońce. Robi się coraz cieplej. To dopiero początek tego, co nas czeka. Głęboki piach nie ułatwia sprawy. W miarę jednak dziarskim krokiem docieramy do celu, po drodze pozbywając się długich spodni bluz z nocy.

Docieramy do końca doliny. Z trzech stron otaczają nas wspaniałe wydmy, wznoszące się ponad nami na wysokość ponad 200 metrów. Robi się coraz cieplej. Stoimy u ich stóp podziwiając nieprawdopodobne widoki. Stoimy w ogromnym wyschniętym jeziorze z popękaną od upału ziemią. Ruszamy na wydmy. Widoki coraz piękniejsze. Wszędzie pomarańczowy piach, wspaniałe grzbiety wydm i strome zbocza. Kolorystyka wokół przepiękna.

Wędrujemy po wydmach ze 2 godziny a może i dłużej. Upał coraz większy, ale jeszcze go dobrze nie czujemy, bo jest rano. Robimy dziesiątki, może setki zdjęć. Spod naszych stóp uciekają jaszczurki i inne robaki. Jesteśmy pod wrażeniem. Zbiegami z wydm do ich podnóża. Zostały nam 2 godziny na opuszczenie doliny, do przejścia 5 km i do przejechania 60 km. Ruszamy szybkim krokiem. Spod nóg tym razem uciekają polne myszy. Mijamy nory pustynnych gryzoni.

Upał staje się nie do wytrzymania. Idziemy coraz wolniej. Żar leje się z nieba, a to dopiero 10 rano. Pot spływa z czoła ciurkiem. Śmiejemy się docierając do samochodu, że to fatamorgana.. Jesteśmy bardzo spragnieni. Wypijam litr soku duszkiem. Pijemy jeszcze dwa piwa. Pustynia to jednak wyczerpujące miejsce, a my tylko trochę tego doświadczyliśmy. Bierzemy kąpiel na kempingu i już czujemy się rześko. Ale mamy chyba najcieplejszy dzień jak do tej pory.  W końcu jesteśmy na środku pustyni.

Przed nami 300 km szutrów. Staramy się dziś dojechać do oceanu do Walvis Bay. Droga pod psem. Szuter, koleiny, piach, kamienie. Wleczemy się 30-40 km/h. Przekraczamy zwrotnik koziorożca. Nagle wjeżdżamy w całkowicie odmienny krajobraz. Delikatne wzgórza, pofałdowane pagórki. Skąd tak różnorodne widoki. Zadziwia nas to strasznie. Przekraczamy koryto rzeki Gaub. Wjeżdżamy znów w całkowicie inny świat.

Nagle, w samym środku pofałdowanego w niecodzienny sposób terenu pojawia się 2 km odcinek asfaltu i znowu szuter. To jakiś eksperymentalny odcinek chyba. Widoki cały czas wspaniałe. Po chwili znowu zmiana. Tym razem ostre skały. Przejeżdżamy ze dwa razy przez koryto rzeki Kuiseb, to znowu jedziemy wzdłuż tej rzeki. Miejscami droga jest całkowicie podmyta przez rzekę (to znaczy wody nie ma, ale kiedyś była podmyta). W końcu wydostajemy się z tych zadziwiających dolin, które ku naszej radości uprzyjemniały nam podróż.

Jedziemy przez 120 km równą prostą jak drut drogą przez jakąś równinę. Nie spotykamy żadnego domu, ani samochodu. Znowu byliśmy nigdzie. Ale to robi wrażenie. 120 km równą, prostą, szutrową drogą w stronę zachodzącego słońca z prędkością 100 km/h. Po zmroku docieramy do Walvis Bay. Na nocleg wybieramy kemping na Long Beach kilka kilometrów za miastem. Kemping ogromny – jesteśmy jedynymi gośćmi. Co się dzieje z turystami?

  • Sossusvlei
  • Sossusvlei
  • Sossusvlei
  • Sossusvlei
  • Roślinność pustynna