Podróż RPA Namibia 2009 - IMIENINY W NAJŁADNIEJSZYM MIEJSCU NA ŚWIECIE



17.04.2009

Imieniny. No i noc była z wrażeniami. To znaczy dla mnie. Dopadł mnie tak wielki strach, że ktoś na tym pustkowiu się włamie do naszej chatki, że chyba jeszcze nigdy tak się nie bałem. Po długich męczarniach zasnąłem. Ale sen był straszny. Dusili mnie. Nie mogłem krzyczeć. Próbowałem się wyrywać. Prawie jak na jawie. I nagle kopnąłem z całych sił w ścianę i się obudziłem zlany potem, z sercem walącym jak oszalałe. Na szczęście to był sen, ale bałem się strasznie.

Obudziliśmy się wcześnie żeby załatwić sprawę samochodu. To chyba cud, że pasek zerwał się 300 m od kempingu i zamku z 1908 roku. Właściciel przyniósł kilka pasków i narzędzia. Wspólnie z jeszcze jednym namibijczykiem, przy pomocy łomu i kilku kluczy, kładąc się pod samochodem na namibijskiej fladze wymieniliśmy pasek. Świszczy strasznie. Ciekawe ile wytrzyma.

Na śniadanko kawa z ciastkiem i poranna wizyta na zamku (tanio nie było – bilet ok. 30 zł – ździerstwo). Kilka fotek różnych ptaków i strusia, który chyba odtańczył przede mną dziwny taniec bojowy albo godowy i w drogę. Tym razem szutry były okropne, droga paskudna. Wlekliśmy się godzinami z prędkością 20 – 40 km/h po strasznych wertepach. Dobrze, że chociaż widoki były piękne. Znowu góry, łąki, doliny, skały, stada antylop, strusi, jakiś wielki ptak (wyglądał jak kondor).

Po morderczej drodze docieramy do Sesriem Canzon. Spodziewałem się, że będzie tu drogo, ale trochę jednak jestem zaskoczony cenami. Wychodzi nam ponad 150 zł na głowę i to najtańsza opcja spania w okolicy. Przed spaniem poza kempingiem ostrzegają, bo jest niebezpiecznie. Plącze się dużo zwierząt, żmij i innych gadów, skorpionów i szakali. O szakalach to nawet są plakaty, mówiące że są zagrożeniem i proszące o uwagę i nie zostawianie niczego, nawet klapków poza namiotami i samochodami. Może nas nie pogryzą. Poza polem namiotowym ceny są z kosmosu: 200 lub 500 zł za noc. Koszmar.

Nie dziwne, że jedynymi zwiedzającymi i prowadzącymi knajpy i wszystkie inne lokale SA niemieckojęzyczni biali. Czarnych mieszkańców jest zdecydowanie mniej, a jeżeli są to wykonują czynności związane z obsługą  klientów, sprzątaniem, pilnowaniem itp.. Mam nadzieję, że na północy Namibii będzie inaczej i rdzenni mieszkańcy będą tam w większości.

Wjeżdżamy do Namib Naukluft National Park (Sesriem Canyon) na 2,5 h przed zamknięciem, ale permit mamy do południa następnego dnia. Ku naszemu zdziwieniu pojawia się asfalt, wzdłuż całego wąwozu (to kolejna asfaltowa droga nigdzie). Trochę to dziwne, że na środku pustyni jest 62 km asfaltowej drogi. Ale to może po to ceny są tak wysokie. Jedziemy kilkadziesiąt kilometrów równiną, otoczoną górami.

Góry przemieniają się w czerwonopomarańczowe ogromne wydmy piaskowe, wspaniale oświetlone przez powoli zachodzące słońce. Widoki przepiękne. Czerwone 200 metrowe wydmy, pojedyncze wyschnięte drzewa, łąki, antylopy. Dojeżdżamy do Dune 45, najczęściej fotografowanej, fantastycznej. Robimy masę zdjęć samej wydmy, z wyschniętymi drzewami, z nami. Jednocześnie zachodzi słońce, chyba najładniej jak do tej pory.

Jak na miejsce, w którym obchodzę imieniny to miejsce idealne.  Najładniejsze miejsce, w którym obchodziłem. Piasek miałki. Ręce farbują na pomarańczowo. Trochę w kolorze pomarańczowym wracamy do naszego świszczącego i dzielnego Golfa i wracamy pędem na kemping przed zamknięciem bram i początkiem żerowaniem szakali. Wrócimy tu następnego dnia przed wschodem słońca. Kupujemy niezbędne rzeczy.

Na kolacje wciągamy steki, pijemy winko jak zawsze, pijemy moje zdrowie na imieniny i idziemy spać z szakalami pod nieprawdopodobnie rozgwieżdżonym niebem. Od tygodnia nie mieliśmy kontaktu z Polską. Musimy dać znać, że wszystko idzie ok, choć dobrze tak zapomnieć o wszystkim, oderwać się od rzeczywistości i żyć na pustkowiu. Chociaż trochę tęsknimy jednak.

Zbieg okoliczności, że przed wyjazdem myślałem jak fajnie było kiedyś jak nie było komórek i nikt nie wiedział co się dzieje na wyjeździe i było można później opowiadać po powrocie o wszystkich przygodach. Można było się stęsknić. No i zbiegiem okoliczności nie mamy komórek i kontaktu. Czyli będzie co opowiadać. Dobrze, że znaleźliśmy zagubiony larami, bo jadąc w rejon z bardzo dużym zagrożeniem malarycznym po powodziach mogło by być słabo. W nocy miałem spotkanie ze skorpionem. Dziwne zwierzę. Rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

  • Sossusvlei
  • Sossusvlei