O 7 rano opuscilismy cabanos, upal juz byl nie do wytrzymania, nic sie nie chce jesc w taka pogode. Na sniadanie kupilismy sobie po wielkim kubku soku ze swiezo wyciskanych pomaranczy i udalismy sie na busa, ktorym dojechalismy do super rezerwatu ptakow – Manialtepec. Na miejscu wynajelismy lodke (600 pesos) i przez 2 godz. przewodnik obwozil nas po lagunie. Widzielismy zielona iguane i mnostwo ptakow. Niestety nie spotkalismy krokodylii bo mozna spotkac je podobno tylko w nocy. Potem zacumowalismy na kilka minut na plazy, z jednej strony ocean, z drugiej rzeka- plaza bardzo ladna. Wypilsmy sok z kokosa i ryszylismy dalej. Po powrocie zatrzymalismy sie na obiad, czym dalej w glab Meksyku tym jest taniej, za obiad dla dwoch osob z piwem zaplacislimy 140 pesos (35 zl). Teraz siedze w kafejce, Pawel kapie sie w oceanie i za chwile jedziemy do Mazunte- rezerwatu zolwi.
Do Mazunte dotarlismy po godzinie jazdy autobusem i potem colectivo czyli na pace samochodu, co jest tutaj bardzo tanim i popularnym srodkiem transportu. Na powitanie wyszla nam piekna, czarna iguana. Udalismy sie odrazu na plaze w poszukiwaniu cabanos. Jednak odrazu nasza uwage zwrocil drewniany dom na skale nad samym oceanem. Najprawdopodobniej byla to najdrozsza kwatera w Mazunte, ale dla nas i 300 pesos (75 zl za pokoj bez lazienki) bylo jak najbardziej do zaakceptowania.
Mazunte- mala, urocza misjcowosc nad oceanem z muzeum zolwi.Nas najbardziej urzekl klimat tu panujacy- piekana plaza, goracy ocean. Cale Mazunte sprwialo wrazenie, ze swiat nie wie o jego istnieniu. Dodatkowego uroku dodawl fakt, ze Mazunte upodobali sobie hipisi, ktorzy zreszta mieszkali w schornisku obos naszej kwatery. Poza nimi, takich turystow jak my bylo naprawde niewielu.