W sobote rano jedziemy do centrum, gdzie jemy sniadanie na rogu rynku a pozniej idziemy ogladac fort z 1527. Niestety nie mozna w srodku robic zdjec bo jest to obiekt wojskowy(!) i jakby na potwierdzenie tych slow zza filara wylania sie znudzony zolnierz z karabinem na ramieniu. Maja ludzie poczucie humoru. Wracamy do samochodu i jedziemy do innego fortu, ktory polozony jest na wyspie lecz dzis prowadzi do niego droga przez groble. Robi sie straszny upal wiec jedziemy odetchnac do klimatyzowanego pokoju hotelowego. Czujac lekkie znuzenie idziemy na kolacje do pobliskiej restauracji a pozniej jszcze na krotki spacer po plazy. Idziemy wczesnie spac bo na drugi dzien musimy wstac przed wschodem slonca bo czeka nas dluga podroz przez gory do Oaxaca.
Siedzimy na tarasie pijac kawe i przegryzajac slodkimi buleczkami, przygladamy sie jak czerwona tarcza slonca wylania sie z morza. Jest wpol do siodmej. Na tych szerokosciach geograficznych slonce wschodzi o podobnej porze przez caly rok. Poniewaz jest niedziela nie ma duzego ruchu. Wkrotce zostawiamy z tylu morze i kierujemy sie w strone gor. Waska droga wije sie bardzo ostrymi serpentynami raz w gore to znowu w dol i tak w nieskonczonosc. Po trzech godzinach takiej jazdy Mariola ma mdlosci wiec zmieniamy sie za kierownica liczac, ze to jej pomoze. Teraz z kolei mnie zaczyna podchodzic serce do gardla gdy Mariola ostro wywija na zakretach. Towarzyszy nam wspaniala bujna tropikalna przyroda. Miejscami droga jest rozmyta przez splywajaca z gory wode w czasie ulewnych deszczow. W niektorych miejscach obsunela sie w przepasc nawet jedna trzecia drogi. Po godzinie Mariola oddaje mi kierownice mowiac, ze boi sie przepasci. Po drodze podwozimy Indianke, ktora uczy nas kilku slow w jezyku Zapotekow. Kto by pomyslal, ze „ojciec” w tym jezyku jest „tata”. Opowiada nam tez o lokalnych zwyczajach. Ani o Polsce ani o papiezu nie slyszala. Kojarzymy sie jej po prostu z egzotyka jakiejs bardziej odleglej wioski.
Okolo 4 jestesmy w Oaxaca. Miasto nam sie bardzo podoba. Znajdujemy hotel, relaksujemy sie przy piwie i idziemy na spacer po miescie. Poniewaz nie wzielismy przewodnika wiec bladzimy szukajac restauracji. Na szczescie najwspanialszy kosciol w miescie – San Domingo stanowi dobry punkt orien-tacyjny i odnajdujemy droge. Po obiedzie z kolei nie mozemy trafic do hotelu. Dobrze, ze Mariola w koncu lapie dobry kierunek. Kladziemy sie spac i szybko zasypiamy.
W poniedzialek na sniadanie jemy w naszym hotelu pyszna jajecznice i zamawiamy suchy prowiant na lunch. Postanowilismy zwiedzic dzisiaj najbardziej odlegle zakatki od Oaxaca. Droga wiedzie po plaskim terenie. W Yagul, pierwszym historycznym miejscu zjawiamu sie jako pierwsi turysci. Mamy cale ruiny dla siebie. Jest tu piekny i ponoc drugi co do wielkosci „stadion pilkarski” Mezoameryki z VIII wieku. Wdrapujemy sie na pobliskie wzgorze, z ktorego jest piekna panorama na okolice jak i na ponizsze ruiny. Przed odjazdem z ruin karmimy jeszcze 2 ciapki ruinowe czekolada, ktora nam nie szla a one zjadaja ja ze smakiem. Z Yagul jedziemy do Mitla. Ruiny sa polozone wewnatrz miasteczka w zwiazku z czym piekna ornamentyka Zapotekow z XIII-XIV wieku miesza sie ze wspolczesnym dziadostwem. Na uwage zasluguje rowniez kosciol sw. Pawla z 1590 roku wybudowany na budowlach Zapotekow. Smutny to raczej jednak widok zwazywszy, ze obok jest pol rozebranego palacu Zapotekow. Z Mitla drogowskaz wskazywal jeszcze 17 km do Hierve el Agua. Droga znowu zaczyna piac sie serpentynami w gorach. Po przejechaniu 20 km zamiast dojechac na miejsce jest wysluzony drogowskaz zeby zjechac w bok. Jedziemy jeszcze waska wyboista droga 10 km. Na szczescie nie ma po drodze zadnych innych pojazdow. Wysilek sie jednak oplacil. Dochodzimy nad przepasciste zbocze, skad widac zastygle wodospady z depozytow mineralnych. Ponizej jest basen, do ktorego wplywa z tryskajacego zrodla. Ja ide sie kapac a Mariola przygotowywuje lunch. Powrot do Oaxaca trwa dobre poltorej godziny i przyjezdzamy porzadnie zmeczeni. Spacerkiem idziemy do naszej ulubionej restauracji na kolacje. Klimat jest tu wysmienity bo nie ma w ogole upalu.
Dzis na sniadanie idziemy do dawnego klasztoru Santa Catalina obecnie przerobionego na najdrozszy hotel w miescie. Nastepnie jedziemy do Monte Alban, najwiekszych i najwspanialszych ruin w okolicy. Po drodze zostawiamy rzeczy w pralni. Oznakowania na drodze sa na tyle zle, ze w jakiejs wiosce po drodze zle skrecamy i dopiero po chwili nas zastanawia fakt, ze droga bez asfaltu zaczyna sie prawie pionowo piac w gore. Miejscowi ludzie nas nawracaja na wlasciwa droge i juz bez przeszkod dojezdzamy do ruin. Chodzac po ruinach Mariola mi mowi, ze slyszala jak jakas egzotycznie wygladajaca dziewczynka mowila po polsku. Na to odzywaja sie rodzice, tata z Warszawy a mama z Birmy. Cala rodzina mieszka w Szwajcarii. Po polgodzinnej rozmowie wymieniamy sie adresami i dalej zwiedzamy miasto Zapotekow, ktorego budowe rozpoczeto w II wieku p.n.e. a najbardziej sie rozwinelo w V-VII wieku n.e. Ruiny sa polozone 400 metrow nad Oaxaca i widok gor, doliny pieknie sie nawzajem uzupelniaja ze starozytnymi budowlami. Z ruin jedziemy do wioski, gdzie robia ceramike z czarnej gliny, z czego slynie ten rejon i podobno jest to jedyne miejsce w Meksyku gdzie robi sie tego typu ceramike. Wieczorem idziemy jeszcze na dluzszy spacer po starej czesci miasta. Mijamy po drodze wiele pieknych kosciolow i kamienic a na rynku jemy deser. Obojgu nam przychodzi w tym samym czasie do glowy, ze zamiast zwiedzac kolejne miasta musimy kilka dni odpoczac w jakiejs letniskowej miescowosci nad morzem. Idziemy wiec do agencji podrozy i zaczynamy negocjowac. Wybor pada na Huatulco nad Pacyfikiem 350 km na poludnie od Oaxaca.
Na srode czyli na dzisiaj unowilismy sie z rodzina naszych znajomych z Chicago, ktora mieszka w Oaxaca. Chcielismy Gracieli kupic kwiaty wiec poszlismy na targ i tu spotykamy sie oko w oko z kieszonkowcami, ktorzy chca mnie obrobic lecz na szczescie wychodzimy z tego bez uszczerbku a oni sploszeni znikaja w tlumie. Wczesniej mielismy juz „bliskie spotkania” w La Paz i Santiago, lecz to wygladalo najgrozniej. O 14 przychodzi Graciela z dwiema coreczkami i jedziemy naszym samochodem do niej na obiad. W Meksyku jest zwyczaj podobny jak w Polsce, ze najwiekszy posilek je sie wczesnym popoludniem. Po obiedzie musimy jechac na lotnisko aby przedluzyc rezerwacje naszego samochodu. Dwie dziewczyny z Avisa sa kompletnie rozkojarzone i ewidentnie maja inne plany niz z nami zalatwiac przedluzenie kontraktu na samochod lecz my nie dajemy sie latwo zbyc i upieramy sie przy swoim. W efekcie dwie krolewny zamiast wszystko zalatwic za jednym zamachem musza dzwonic az trzy razy do biura w Mexico City. W trakcie tego obie nalegaja, ze musza pojsc na przerwe bo sa glodne. Mariola jest oburzona a ja z duzym wysilkiem przybieram uprzejma mine i im obiecuje, ze im fundne lunch jezeli wszystko do konca zalatwia. Udaje sie. Na koniec ostentacyjnie zostawiam im $10 i wychodzimy, lecz musialy sie zmitygowac bo jedna z nich dopedza nas na parkingu i oddaje pieniadze. Czasami sie oboje z Mariola zastanawiamy czy dlatego jest tak latwo ustanowic dyktature w krajach Ameryki Lacinskiej bo ludzie sa tacy czy tez dyktatura jest jedynym sposobem aby zaprowadzic tam porzadek. Tak czy owak zadowoleni z siebie wracamy do hotelu, chwile odpoczywamy a pozniej spotykamy sie z Graciela i zabieramy cala rodzine na deser.