Podróż Dalmacja - feeria barw, magia zapachów - Dubrovnik - perła Adriatyku



Po kilku dniach żegnamy się z Igrane. Chcielibyśmy zostać jeszcze dłużej, ale w naszej kwaterze nie ma już miejsca, a nie chce nam się szukać nowego miejsca, dlatego postanawiamy wyruszyć dalej zgodnie z planem.

Podążamy na południe. Serpentyna wydaje się być coraz bardziej kręta, pogoda coraz bardziej upalna i słoneczna. Na niebie nie ma ani jednej chmury. Wreszcie docieramy do Mlini – jednej z kilku miejscowości na Zupie Dubrownickiej. Tu postanawiamy zatrzymać się na sześć kolejnych nocy.

Kwaterę znajdujemy przez pobliskie biuro podróży w cenie 13 E za dobę (kwatera nie jest przy morzu, tak jak mieliśmy w Igrane). Mamy wrażenie, że ceny tu wyższe niż na Riwierze Makarskiej; to z pewnością ze względu na bliskie położenie Dubrownika.

Mlini usytuowane jest na wzgórzu. Trzeba więc sporo wysiłku włożyć w poruszanie się po miejscowości- po licznych i stromych schodach. Miejscowość jest bardzo ładna, pełna zieleni jak żadna z naszych dotychczasowych kwater. Mimo to nie urzeka nas tak bardzo jak Igrane; myślę, że teraz trudno nas już będzie zaskoczyć.
Córka właścicielki mówi po angielsku i to ona doprowadza nas z biura pośrednictwa kwater na miejsce. Inaczej trudno by nam było trafić. Jednak potem znika. Wkrótce poznajemy jej matkę, sympatyczną starszą kobietę, która ni w ząb nie mówi w żadnym dostępnym dla nas języku, na dodatek słabo widzi, więc kontakt mieliśmy z nią utrudniony.

Starsi Chorwaci zwykle nie mówią w obcych językach. Dlatego uczymy się kilku podstawowych zwrotów po chorwacku, inaczej trudno by nam było znaleźć kwatery. Mimo problemów w komunikacji, odczuwamy przychylne nastawienie właścicieli kwater do turystów. Z nikim podczas wyjazdu nie zaprzyjaźniamy się bliżej, ale to dlatego, iż nigdzie nie przebywamy dłużej niż kilka dni. To na Chorwacji rzadkość, zwykle turyści przyjeżdżają na pełne dwa tygodnie i przebywają w jednym miejscu. Niektórzy nie chcą nam nawet wynająć w ogóle pokoju, słysząc nasze terminy. Ale to zdarza się niezmiernie rzadko, zapewne ze względu na termin – jesteśmy tu praktycznie po sezonie.

Młodzi Chorwaci, mimo że komunikują się lepiej po angielsku, nie są tak przyjaźni. Odnosimy wrażenie, że zależy im tylko i wyłącznie na kasie i jedynie tolerują turystów, wiedząc że bez nich nie mogą żyć, ale nic więcej. Nie okazują takiej serdeczności, jak ich rodzice.
Podobnie jak na Riwierze Makarskiej, także tu plaże są kamieniste, choć trochę brzydsze.
Pogoda jest fantastyczna- gorąco, brak wiatru, a jednocześnie jeszcze nie aż tak bardzo upalnie. Słowem – w sam raz na zwiedzanie Dubrownika.

Dubrownik – perła Adriatyku

Pulsująca życiem stolica Dalmacji położona jest na półwyspie u stóp wapiennego łańcucha górskiego Kras. Słusznie nazywany perłą Adriatyku, pełny turystów, handlu i historycznych budowli powinien stanowić punkt obowiązkowy każdej wycieczki.


Samochód parkujemy kilka kilometrów od Starego Miasta, w porcie Gruz. Doradzili nam to zaprzyjaźnieni Francuzi, których podwieźliśmy na Hvarze. Tu bowiem można parkować za darmo. W każdym innym miejscu bliżej centrum trzeba płacić, co nie jest komfortowe, jeśli chce się spędzić w Dubrowniku wiele godzin.
Do Starego Miasta można dojechać autobusem nr 1A 1B i 3 za 10 KN, my jednak wybieramy spacer. Wkrótce naszym oczom ukazuje się słynny mur obronny okalający dubrownicką starówkę. Wysoki na 25 m, 6 m gruby. Potężny a jednocześnie majestatyczny.

Stare miasto pełne jest turystów, kamiennych kościołów i budynków i … uroku. Podobne to innych chorwackich miasteczek, które już widzieliśmy, z rdzawymi lśniącymi w słońcu dachami, a jednak inne, może dlatego że większe, najbardziej znane, gwarne i dynamiczne, mimo to spokojne i pełne swojego własnego klimatu.
Tłumy turystów. Wycieczki i osoby indywidualne. Młodzi i starzy. Eleganccy i szmatławi. Mnogość języków.

Powoli zanurzamy się w miasto. Na początku idziemy głównym deptakiem. Patrząc na bruk, wydaje się że jest mokry od deszczu. A on po prostu błyszczy wypolerowany tysiącem kroków przez setki lat. Najpierw odsłania się przed nami słynna studnia Onufrego, potem kolejne kościoły i kamienice. Kawiarnia za kawiarnią, do której zapraszają liczni naganiacze przebrani w stare weneckie stroje.
Początkowo chodzimy z przewodnikiem chcąc wiedzieć, co mijamy. Ale chyba najlepsze rozwiązanie to wczuć się w rytm miasta i spacerować bez wyraźnego planu, odkrywać kolejne ulice i zakamarki. Każdy z nich jest piękny i pocztówkowy.
Wreszcie wchodzimy na mury. Najpierw w słońcu, potem o zachodzie jeszcze raz oglądamy miasto, teraz z innej perspektywy. Czerwone dachy widzieliśmy już wiele razy w Chorwacji, ale nigdy tak piękne i w tak dużej ilości.

Niestety nie możemy zostać do nocy, a szkoda, bo Dubrownik nocą z góry byłby widokiem niezapomnianym.
Schodzimy i odkrywamy miasto na nowo, gdy niebo już ciemnieje, a ulice rozbłyskują światłem latarni.
Teraz dopiero widać, jak bardzo niesamowite to miejsce. Wielokulturowość jest jeszcze bardziej odczuwalna. Z kościołów wychodzą młode pary, za nimi odświętnie ubrani goście, eleganckie samochody i odgłos fanfar i klaksonów. Wokół roznosi się delikaty zapach perfum. Para młoda wsiada do czerwonego kabrioletu i triumfalnie odjeżdża. Pozostaje po niej tylko zapach świeżych kwiatów rozrzuconych na kamiennych schodach wiodących do świątyni.
Do domu wracamy późną nocą.
  • Dubrovnik jak na dłoni
  • Tłumy turystów na głownej ulicy starego miasta
  • morze i zieleń
  • 6699 - Dubrownik Dubrovnik perła Adriatyku
  • Czerwone dachy to charakterystyczna architektura Chorwacji
  • zbliża się zachód słońca
  • ..i już po zachodzie..