Po gwarnym i tłumnym Dubrowniku zwiedzamy spokojny i leniwy półwysep Peljecac. Miejsce słynne z hodowli ostryg i małży oraz wyśmienitego wina. Rozciąga się na długości 65 km pomiędzy lądem a wyspami Korcula i Mliet. Na trasie do miejscowości Ston mijamy piękne górzyste tereny. Tu wspinamy się na wielki mur okalający pobliskie wzgórza. Podobno jest najdłuższym murem w Europie, drugi po murze chińskim.
Kierujemy się w głąb półwyspu aż na jego koniec. Zatrzymujemy się w Orebicu, stamtąd przeprawiamy się promem na sąsiednią Korculę. Na wyspie ponoć najładniejsza jest stolica wyspy, Korcula, miejsce urodzenia Marco Polo. My postanawiamy zwiedzić tylko tą miejscowość.
Już z promu ukazało nam się urocze miejsce- malownicze średniowieczne miasto usytuowane na cyplu. Tu wg legendy urodził się Marco Polo. Jest tu ulica nazwana jego imieniem i dom, w którym podobno mieszkał.
Urocze sklepy pełne są pamiątek – kolorowych mydełek, posągów, drewnianych pirackich statków i oczywiście pięknie zapakowanych ziół.
Wracając zatrzymujemy się w zapomnianej zupełnie przez świat wiosce Prizdrina. Tam mieści się winiarnia Barturlovic, w której nabywamy wyśmienite i pięknie zapakowane wina.
Dziwimy się, jak w takiej głuszy może funkcjonować w pełni profesjonalna winiarnia, a obsługujący nas mężczyzna płynną angielszczyzną opowiada o winach, ich produkcji i szczepach win, z jakich zostały wyprodukowane. Wyjątkowo polecamy to miejsce i trud jaki warto sobie zadać w znalezienie go.
W powrotnej drodze w Stonie kupujemy małże. Nigdy ich jeszcze nie jedliśmy i mimo moich uprzedzeń do owoców morza przyrządzamy je wieczorem w domu. Cóż, moje uprzedzenia nie giną… Rafał sam zjada całą porcję. Owoce morza strawne są dla mnie jedynie w formie mocno zmiksowanej sałatki w sosie majonezowo – śmietanowym, grunt aby nie było widać zawartości….
Niemal ostatni punkt naszej wycieczki to Czarnogóra. Kraj położony na południu od Chorwacji, ewidentnie mniej popularny i mniej bogaty. Widać to zaraz po przekroczeniu granicy. Krajobraz niby ten sam, ale większe zniszczenia, większa bieda i surowość okolicznych budynków. Po wojnie dużo gorzej odbudowane zniszczenia. Podobno kwatery prywatne są w dużo gorszym stanie niż te w Chorwacji. Postanawiamy jednak tam pojechać, a główny punkt naszej wycieczki to Kotor, miasto portowe otoczone imponującym murem miejskim, leżące w zatoce.
Postanawiamy wejść na górę Sv. Ivan, skąd podziwiamy piękny widok – zatoka zanurzona w zieleni drzew, oczywiście czerwone dachy i wszechobecny kamień oraz skaliste góry.
Zejście z góry jest dużo bardziej problematyczne niż wejście. Po pierwsze, schodzimy po śliskich schodach, po drugie słońce zaczyna już mocno przygrzewać. Dlatego polecamy zwiedzanie góry i twierdzy wczesnym rankiem.
Samo miasteczko jest dużo bardziej surowe i wschodnie niż wszystkie, które do tej pory zwiedziliśmy w Chorwacji. Widać to w prawosławnych wnętrzach świątyń, na szyldach pisanych cyrylicą. Jedno tylko się nie zgadza. Ceny wszędzie są w euro!
Ku powrotowi
I tak upłynęły dwa tygodnie naszej wycieczki po Chorwacji. Rozpoczęliśmy ją w całkowitym deszczu i zimnie, zakończyliśmy w ponad 30 stopniowym upale, słońcu, bez najdrobniejszej chmurki na niebie.
Po drodze robimy jeszcze ostatnie zakupy. Olbrzymie, słodkie i soczyste arbuzy po pierwsze. W Polsce niestety takich nie ma. Po drugie pyszne słodkie wino Prosiek, w zgrabnych szklanych butelkach. Po trzecie rakija. Można kupić też pięknie zapakowaną lawendę i rozmaryn.
Chorwację zapamiętamy przede wszystkim jako kraj czerwonych dachów, bujnej zieleni i głębokiego błękitu Adriatyku. Pełny kolorów i zapachów. Nie zachwyciliśmy się Dalmacją aż tak bardzo jak Egiptem, chyba z tego względu że to kraj europejski i nie tak bardzo egzotyczny. Niemniej jednak spodobała się nam na tyle, że w sezonie 2007 wybraliśmy się tam ponownie. Tym razem na żagle.
Ale to już zupełnie inna opowieść.....