Podróż 5 kontynentów w 5 miesięcy - RPA > Johannesburgh, Pretoria



2009-06-30

Po 11 godzinach dosc nieprzyjemnego lotu wyladowalismy nastepnego dnia rano (16.06) na afrykanskiej ziemi.

 

W samlocie wszysytko szlo jakos nie tak… Virgin Airlines troche nas zawiodlo. Byl to jden z tych lotow, gdzie w  przedniej czesci samolotu nikt nigdy sie nie skarzy: szampan i prawdziwe lozka (!) a w tyle, no jak to w tyle… 8 rzedow sardynek przygotowanych na te ciezkie 11 godz. Jednak tym razem wszystko sie psulo, wiekszosc stewardes byla zajeta naprawianiem, tak ze reszta serwisu jakos nie szla w ogole. Natomiast miejsca, szczegolnie dla Clonga, ktory ze swoja masa i wzrostem w ogole malo gdzie pasuje, tym razem okazaly sie wyjatkowo nietrafione, ze tyle tylko napomkne… No w kazdym razie nie ma co narzekac, zapewne czekaja nas nie takie niewygody po drodze. No i najwazniejsze, szczesliwie wyladowalismy w RPA.

 

Na lotnisku dostalismy (bezplatne) wizy na 1 miesiac. Czekala na nas Ri, przemila nowa znajoma z Couch Surfing, ktora zabrala nas do siebie, do Pretorii. Po okolo 45 minutach jazdy dotarlismy do stolicy RPA. Johanesburgha w zasadzie nie widzielismy wcale. Okolice przy autostradzie nie zrobily na nas jakiegos piorunujacego wrazenia, ktorego spodziewalismy sie zaraz po wyjsciu z samolotu... Pogoda jak polska jesien, dookola sucha trawa i pomaranczowo – slomiany krajobraz, przypominajacy przez swoje kolory sawanne. Co wieksze rosliny i drzewa pozostaly zielone. Po obu stronach budowy, przygotowania do Mistrzostw Swiata w pilce noznej 2010. Dzien dosc cieply, ale nie goracy, natomiast powietrze nie mialo dla nas zadnego specyficznego zapachu.

Dopiero po zblizeniu sie do Pretorii poczulismy, ze jestesmy gdzies w innym swiecie. Miasto z daleka przywitalo nas bardzo ladna panorama. Na tle zielono – pozolklych drzew wynurzaja sie wiezowce, najczesciej w ceglastym kolorze, takie staromodne, nie jak nowoczesne szklane drapacze chmur, a raczej jak zwykle mieszkalne wielopietrowce porozrzucane po licznych wzgorzach. Na pierwszym planie rozciagal sie ogromniasty, nie konczacy sie po prostu budynek uniwersytetu – ponoc najwiekszego na swiecie (100.000 studentow). Imponujacy!

 

Ri okazala sie przemila, otwarta dziewczyna. Dala nam caly pokoj do dyspozycji, gdzie szybko sie rozgoscilismy i rzucilismy na lozko by odespac ostania meczaca noc. Wieczorem wziela nas na kolacje do lokalnego baru, jedlismy pyszny smazony ryz z kolorowymi paskami rozmaitych warzyw, tj. Mini – kukurydza, dynia, fasola i kilka innych, nam nieznanych. Pycha.

 

Nastepnego dnia udalimsy sie w pierwszej kolejnosci do Ambasady Namibii by zlozyc podanie o wizy. Spacer byl dosc dlugi i przyjemy, choc zobaczenie mieszklanych dzielnic Pretorii bylo dosc szokujacym wydarzeniem. Bylismy bowiem przygotowani na domy z okratowanymi oknami i to wszytko co czynia mieszkancy miast o wysokiej przestepczosci, by sie odgrodzic od tego tak groznego rzekomo swiata, ale te istne zasieki mimo wszytko nas – co najmniej – zadziwily. Kraty w oknach i podwojnych drzwiach, ogrodzenia (najczesciej wysokie mury) wykonczone drutem kolczastym (co najmniej pol - metrowym) lub drutami pod wysokim napieciem, liczne znaki ostrzegawcze: „Armed responce” (reakcja bronia)... Wszystkie te zasieki sprawily, ze poczulismy sie naprawde nieswojo. Czy jestesmy w strefie wojny?

 

Po drodze, pomijajac zasieki, zobaczylismy wiele pieknych budowli, takich jak ogromny Union Building na wzgorzu, gdzie obraduje poludniowoafrykanski parlament. Budynek otoczony jest uroczym parkiem.

W Ambasadzie namibijskiej zlozylismy podanie o wize, ktora miala byc do odebrania nastepnego dnia, po uiszczeniu oplaty (ok. 470 Randow = 47 Euro) i doniesieniu 2 zdjec i biletow autobusowych do i z Namibii. Plan byl taki, by nastepnego dnia wyruszyc autobusem do miasteczka Upington w poln. – zach. czesci RPA, a stamtad do Windhoek w  Namibii. Dalej zobaczyc Namibie i wrocic do Cape Town, po czym wybrzezem przejechac z zachodu na wschod do Durbanu a stamtad do Johanesburgha (czy Jo-Burgha jak nazywaja go tutejsi) na samolot do Singapuru. Jednakze jak sie okazalo, wszytkie bilety do Upington, gdzie komunikacja uczeszcza dosc rzadko, zostaly wysprzedane na nastepne kilka dni. Nie chcielismy tak dlugo czekac w Pretorii, gdyz nie bylo tu tak wiele do roboty. Postanowilismy zmienic wiec kierunek i odbyc to samo kolko, tylko w przeciwnym kierunku, zostawiajac Namibie na koniec. W drodze na stacje po bilety zwiedzilimy cale centrum miasta. Church Square jest najbardzej reprezentacyjna jego czescia, gdzie przecinaja sie glowne arterie miejskie i gdzie zycie tetni na calego. Zatrzymalismy sie tu na „obiad” (w postaci bananow i bulki na publicznym zielencu ;)) i poobserwowalismy ludzi: dzieci spieszace sie z i do szkoly, sprzedawcow kramikow z lodami i owocami, pucybutow oraz cala reszte ucinajaca sobie drzemke lub piknikujaca w sloncu na trawce. Dookola zas niesamowity ruch na ulicach, klaksony mini-taksowek (minibusy) zachecajacych do skorzystania z ich uslug, wielkich dwupietrowych autobusow miejskich probujacych przecisnac sie przez ten tlum.

Nieco pozniej zwiedzilismy Muzeum Kultury Poludniowoafrykanskiej, bardzo ciekawe wystawy od prehistorii do czasow apartheidu i wspolczesnosci. Plus kilka osobliwosci, np. posiwieconych historii papierosow.

Ze stacji, na ktorej bezowocnie probowalismy dostac jakikolwiek srodek transportu do Upington, wrocilismy na nogach do mieszkania Ri na przeciwnym krancu miasta. Niezle sie tego dnia uchodzilismy i bardzo duzo Pretorii zobaczylismy. Wiekszosc mieszkancow mieszka tu w blokach, tak jak w polskich miastach. Sa tez przedmiescia, te bogatsze z domami jedno- i wielorodzinnymi oraz te biedniejsze z malutkimi chatkami, czy to z blachy czy to z cegly. Te biedniejsze jak sie latwo domyslic, nie sa wcale ogrodzone i nie maja krat w oknach...

 

Wieczorem Ri zrobila nam niespodzianke przygotowujac tradycyjny poludniowo – afrykanski deser: Malva Pudding. Jest to przepyszne ciemne ciasto (smak jakby kakao z melasa) podawane na cieplo w polewie budyniowej o smaku waniliowym. Pyyyycha!

 

Nazajutrz udalismy sie znowu do Ambasady Namibii po wize, troche zaniepokojeni, bo nie mielismy wymaganych biletow. Jak sie okazalo nie bylo to przeszkoda, zdjecia i oplata w zupelnosci wystarczyla, pan w okienku jedynie mruknal na nasze pokorne tlumaczenia i machnal reka. „Ok, ok, Poland, here!”. I wreczyl nam paszport z wiza na 3 miesiace. Suuuper!

 

Z ambasady wzielismy minibusik na stacje, gdzie kupilismy  bilet do Durbanu na wieczor tego samego dnia (ceny transportu, jak i w sumie calej reszty sa porownywalne do polskich, niektore rzeczy sa tansze, a niektore drozsze, ogolnie jednak podobne jak u nas). Za mostem po drugiej stronie stacji kolejowej odkrylismy inna Pretorie, z piaszczystym placem ukrytym w buszu, gdzie oferowane sa wszelakie uslugi w malych budkach lub po prostu na swiezym powietrzu: fryzjer, szewc, pucybut, fast food... Wszystko i to oczywiscie po odpowiednio mniejszych cenach niz w salonach i restauracjach po drugiej stronie.

 

Powrocilismy na Church Square i postanowilismy wziasc lokalny autobus do Ri. Ktos nam wskazal gdzie mamy czekac, wiec czekalismy. „Jedyne” 40 minut pozniej, z pomoca przemilej Pretorianki, udalo nam sie wsiasc we wlasciwy autobus i dotrzec do Ri. W Afryce nic nie jest ponoc punkutalne, wiec nastawilismy sie na cierpliwosc. Ludzie sa za to niezwylke pomocni i mili, sami oferuja pomoc, zanim ich zapytasz. Pan kierowca autokaru zagadniety o kierunek zatrzymal pojazd, zgasil silnik i nam dokladnie wszsytko wylozyl. Inny kierowca mini – busika chcial nas zabrac na miejsce swoim prywatnym samochodem, gdyz jego firmowy busik akurat nie jezdzi w naszym kierunku... Caly czas natykalismy sie na przemile osoby, ktore rzucaly wszsytko by pomoc nam, „biednym”, zdezorientowanym turystom.

 

Wieczorem Ri zawiozla nas na stacje, skad wyruszylismy Do Durbanu. Mielismy przesiadke w Jo-Burghu, przez co zobaczylismy troche tego miasta. Sprawilo na nas wrazenie typowej zachodniej metropolii z reprezentacyjnymi budynkami i brudnymi zaulkami... Takie sobie wielkie miasto, ale az tak wiele – trzeba przyznac – w koncu nie widzielismy.

  • Wieczorem
  • Union Building
  • Ulice Pretorii
  • Church Square
  • Ulice Pretorii
  • Ulice Pretorii
  • Ulice Pretorii
  • Wieczorem (godz. 17.00 :))