Kilka kilometrów dalej brązowy znak wskazujący atrakcje turystyczne poleca zjazd w prawo, żeby zobaczyć "poziom morza". Co to może być - zachodzę w głowę. Okazuje się, że jest to tylko kreseczka namalowana na górze. Od tej pory będzie niżej i niżej, aż nad Morzem Martwym wysokość (niskość?) wyniesie 400 m poniżej poziomu morza. To największa depresja na świecie.
Kolejny znak znów poleca skręt w prawo. Tym razem do Nebi Musa. Musa to po arabsku Mojżesz. Świetnie! Skręcam.
Trafiam do stareńkiego meczetu, koło którego stoi kulawy wielbłąd, a pamiątki sprzedaje facet o wyglądzie włoskiego mafiosa. Wchodzę do środka. Zaczepia mnie gość z brodą, której chłopaki z zespołu Dżem mogą mu tylko pozazdrościć.
- Przyjechałeś do grobu Mojżesza - mówi i pokazuje obłożony zielonym materiałem sarkofag. - On jest tak samo ważny dla chrześcijan, jak dla muzułmanów.
Zaraz, zaraz! W Jordanii byłem na górze, gdzie Mojżesz zmarł. Przewodnik mówił, że nie wiadomo, gdzie ten dzielny prorok został pochowany. Mówię to brodaczowi, który jest tu imamem, czyli muzułmańskim księdzem. A on zaczyna się śmiać.
- Tak jest napisane w Biblii, ale to nieprawda. Koran mówi, że po śmierci Mojżesza aniołowie przenieśli go do naszego meczetu.
- Przecież Koran powstał kilka tysięcy lat po śmierci Mojżesza!
- Ale jest święty. Tylko w nim jest pełnia objawienia.
Widzę, że się nie dogadamy. Zmieniam więc temat. Brodacz ma na imię Ismail i prowadzi przy grobie Mojżesza schronisko dla narkomanów. Jak podkreśla, pierwsze w Palestynie.
- Tu jest łatwiej, bo jesteśmy na pustyni. Trudno kupić narkotyki. A obecność świętego proroka wycisza. Wiesz, kiedyś przyjechał tu diler. Myślał, że sprzeda dużą działkę naraz. Ale moi chłopcy zdrowo mu dokopali. Więcej się nie pokazał.