Podróż Za górami, za murami... - W Tel Awiwie i na pustyni



2009-04-20

Samochód wynająłem w Tel Awiwie. Wyżelowany agent trzy razy powtórzył, że nie mam prawa jeździć na Zachodni Brzeg Jordanu ani do Strefy Gazy. Trzy razy przytaknąłem, po czym prosto z jego biura pomknąłem w stronę palestyńskiego Jerycha - najstarszego miasta na świecie. A dlaczego niby nie!
Autostrady Tel Awiw-Jerozolima nie powstydziłby się nawet rząd Tuska. Izrael zdobył Święte Miasto w 1967 r. Wtedy też Izraelczycy zabrali Jordańczykom Palestynę. Jerozolima dzieli się dziś na część żydowską i arabską. Pierwsza wygląda jak miasto amerykańskie. Szerokie ulice, wzdłuż nich palmy. Niskie, zadbane budynki.

 

I nagle, zza zakrętu, wyłania się zupełnie inne miasto - to jego arabska część. Zmiana jest całkowicie zaskakująca. Domy z parterowych zmieniają się w kilkupiętrowe, ulice z wysprzątanych w zawalone śmieciami (śmieciarki dużo rzadziej przyjeżdżają do palestyńskich dzielnic), a krajobraz z nizinnego nagle przeskakuje w górski.

 

Kilka kilometrów dalej góry przechodzą w pustynię. Zatrzymuję się, żeby zobaczyć wioskę Beduinów. Jest ich w Izraelu wiele tysięcy; żyją głównie z przemytu. Domki są sklecone z blachy i drutu. Pętają się między nimi kozy i wielbłądy. Dwóch chłopców bawi się, jeżdżąc w kółko na ośle. Nagle dostrzegają, że z szosy przypatruje im się jakiś facet - czyli ja. Zostawiają osła i pędzą w moją stronę. Krzyczą coś, machają rękami. - Chcą mnie zaprosić? - przemyka mi przez głowę. Dopiero gdy są naprawdę blisko, słyszę dokładnie: - Give me one dollar!