Jak wspomniałem, nie wszyscy "naganiacze" zapraszający do odwiedzin i skosztowania specjałów niezliczonych knajp przy Akbıyık Caddesi - głównej turystycznej ulicy Sultanahmet - to upierdliwe i irytujące typki. Muza[ffer] należał jednak do tych najgorszych!
Z zadziwiającą precyzją rozpoznawał narodowość spacerujących deptakiem turystów i, w zależności od potrzeby, sypały się jak z rękawa wiązanki zachwytów nad "kuchnią mamy" w najróżniejszych językach, poparte madmoisel'ami, mate'ami, sir'ami, itp. Dziewczęta zawsze mogły liczyć na docenienie ich urody. Nawet jeśli absolutnie jej nie posiadały. Te rzeczywiście ładne natomiast, często musiały zastanawiać się nad odpowiedzią na, niełatwe skądinąd, pytanie: "czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?".
A czy muszę pisać jakie wrażenie wywierały wymiany zdań z... Koreańczykami i Chińczykami? Chyba nie?
O tym, że dla Francuzów miał zawsze najlepsze, specjalnie sprowadzane wina, dla Australijczyków (których Stambuł odwiedza nadzwyczaj wielka liczba), Brytyjczyków i połowy świata najlepsze, zimne piwo, a dla Hindusów zawsze świeży chlebek naan, chyba też wspominać nie muszę?
Nas kusił kilka razy. Za każdym razem obiecywaliśmy wrócić później, więc, w końcu, trzeba było obietnicę spełnić.
Wkrótce okazało się, że Muza, alias Erick, ma nie tylko dar przyciągania klientów, ale również ich przetrzymywania w nieskończoność. Jego gadatliwość i bezczelność (w kontekście okładu klient-restaurator) przekraczała zaś wszelkie granice!
Wiek: oficjalnie - 20 lat. Prawdziwy - w przybliżeniu 25. O co chodzi? Gdy Muza się urodził, gdzieś we wschodnim tureckim Kurdystanie, jego rodzice zapomnieli go zarejestrować. Ot... zdarza się. Później nie za bardzo mogli pojawić się w urzędzie z "noworodkiem", który już od dawna chodzi i gada. Przymusiło ich dopiero życie. Kiedy w wieku około 5. lat Muza poważnie zachorował i rodzice musieli położyć go do szpitala, za niewielką opłatą, znalazł się akt urodzenia, który odrobinę go odmłodził.
Stan cywilny: związek nieformalny z dziewczyną z... Tajwanu (?!?!). Spotkali się w Stambule, gdzie, na miejscowym uniwersytecie, studiuje ponoć bardzo wielu Azjatów. Chwilowo dziewczyna była w domu na wakacjach, ale oboje odkładają kasę na otwarcie tureckiej knajpki w Taipei. Podobno tamtejsi Chińczycy są bardzo otwarci i ciekawi jeśli chodzi o egzotyczną kuchnię.
Naszym wspólnym obiektem westchnień stała się jednak Carmen - Brazylijka o boskim tyłeczku, która regularnie, dwa razy dziennie, mijała Family Restaurant Muzy. Niestety, poza krajem pochodzenia i imieniem, nie udało nam się wyciągnąć z niej nic więcej. A tym bardziej przyciągnąć jej do nas.
Poza tym, kuchnia jego mamy wcale nie była jakaś rewelacyjnie dobra. Skusiłem się na kilka dań i byłem zdecydowanie rozczarowany. No ale muszę przyznać, że po dwóch dniach przychodziliśmy tam nie dla maminych wiktuałów i zimnego piwa, ale dla towarzystwa (nadzwyczaj rozrywkowego) Muzy.
On zresztą też przestał traktować nas jak zwykłych klientów. Ciągle marudził, że za mało jemy, nie pijemy raki tylko piwo, a w dodatku nie zostawiamy jakichś sensownych napiwków. W ramach rekompensaty pomagaliśmy mu w zdobywaniu klientów. Z zadziwiająco dobrym skutkiem...