zaborek, mielnik, janów podlaski...
niech będzie od końca. albo od koni raczej: w janowie - oczywiście - oglądaliśmy konie. piekne konie i ich stylowe stajnie. i to tyle w tym temacie ;) zdjęcia... w najbliższej przyszłosci, czyli tak do czterech lat. zapraszam ;)
w mielniku mieliśmy przygodę. z księdzem w roli głównej. nakrzyczał na nas... o nie, dwie przygody! bo potem nakrzyczał na nas jeszcze pan z łódki! no ale wróć, trzeba trzymać się porządku krzyków. więc pan ksiądz z cerkwi pw. Narodzenia NMP bardzo nerwowo zareagował na fakt, że chcielibyśmy ją obejrzeć. a ile osób? no tak z 12... aha, no to ewentualnie (aż strach pomyśleć, co by było, gdybym była np. sama albo tylko z jedną sztuką towarzystwa...). tilko zdjęć nie robić mi żadnych! a wiedzą, jakie katoliki pogromy robiły? piekna... tak, piekna, ale wiedzą, jaka dyskryminacja odbywa się?? itd., itp. grzmiał i gromił aż na placu boju (hm, dziwnie tak o mówić o wnętrzu świątyni, ale cóż - zważywszy na jej historię...) zostałam rzeczywiście niemal sama. tylko kolega wspierał mnie w smutnym kiwaniu głową i mówieniu: "naprawdę?? to niesamowite!", "straszne!", "nieprawdopodobne!" i oczywiście: "ktoś musi się tym zająć" - reszta uciekła w popłochu, nerwowo chichocząc. kiedy wielebny nieco się uspokoił, zażądał oczywiście ofiary na kościół, którą ochoczo wysłupłaliśmy z kieszeni. i cóż - pożegnaliśmy się grzecznie...
kolejną atrakcją mielnika, z jaką dane nam było się zapoznać, było wzgórze zamkowe, z którego roztaczał się piękny widok na bug. pokręciliśmy się wśród ruin przyzamkowego kościoła, ale czas naglił, więc na niewiele mogliśmy sobie pozwolić. i jeszcze tylko spożywczak, który przywrócił wspomnienia dzieciństwa. cóż - na tym sielanka się zakończyła. kłótnią z panem, który przewoził nas łódką. bo spóźniliśmy się, chyba z 20 minut. obiad mu pewnie wystygł. rany, jaki sztorm przeżyliśmy, przepływając na drugi brzeg bugu!
jacyś tacy nerwowi ci panowie z mielnika... ;)
a w zaborku było ładnie, spokojnie, sielankowo i... zbyt krótko, oczywiście.