Podróż Pierwszy krok w Azji- Indie cz.1. - Dawny raj



2009-05-04

U Surojita- naszego indyjskiego gospodarza

W drodze na Goa kierowca autobusu zadbał, byśmy się nie nudzili: włączył najnowsze bollywodzkie hity. Jeden z nich zaczynał się jak brutalny thriller (facet zapominał, że chce kogoś zabić i wytatuował sobie na ciele to co ma zrobić - brzmi znajomo?) Później nastąpiła retrospekcja i wybiegły tańczące dziewczęta i ładni chłopcy. Niestety zasnąłem przed końcem, przestał mi przeszkadzać klakson używany przez kierowcę, ilekroć kogoś mijaliśmy.

Rano docieramy do Panjimu. Zza zaparowanych szyb prześwitują palmy. Powietrze wydaje mi sie lepkie. Ale może to ja się lepię po całonocnej jeździe.

Na spotkanie wyruszył nam Surojit - czterdziestukilkuletni na oko, z okrągłym brzuszkiem. To nasz gospodarz z hospitalityclub. Samochód prowadzi jego kierowca, jedziemy do guesthouse`u Surojita położonego na małym willowym osiedlu. Służący robią nam śniadanie, potem kierowca zabiera nas na plażę w Bogmalo. Tzn. my bierzemy skuter i jedziemy za nim (żebyśmy mogli wrócić sami skuterem kiedy będziemy chcieli). To mój pierwszy raz na skuterze. Pierwszy zakręt, szorujemy po poboczu. Aaa, jeździmy po lewej! Skrzyżowanie, z przyzwyczajenia patrzę w prawo, a tu samochód nadjeżdża z drugiej strony. Hamuje, trąbi, a ja przetaczam się dalej. Później jest już prosta droga, więc docieramy w całości.

Bogmalo to mała pusta plaża otulona palmami kokosowymi. Kilka knajpek, parę leżaków, spokojnie i cicho. Podczas obiadu poznajemy Brigitte - Francuzkę, która uczy angielskiego w szkole gdzieś "in the middle of nowhere" na północy Indii. Ona też jest gościem Surojita.

Kładziemy się w cieniu łódki. A potem Tusię dopada indyjska choroba żołądkowa. Może to napój, może po prostu każdy musi przez to przejść.

Wieczór Tusia spędza w łóżku. Ja, ułożywszy ją do snu, idę do góry na taras zjeść kolację z Surojitem, Brigitte i Tiną - partnerką Surojita. Tina jest z jednej strony nowoczesna: w restauracji często zamawia hamburgera z frytkami, uczy angielskiego w centrum szkoleń call center, z drugiej strony kilka razy w tygodniu jest wegetarianką (tego dnia przypada akurat dzień Shivy), a gdy jesteśmy u niej w biurze (następnego dnia) wykorzystuje chwilę, by zapalić kadzidełka i pomodlić się przed figurą Ganesha. Gdy pytam o szczegóły jej wiary, zaczyna akurat rzuć mouthfresher, który powoduje zwiększone wydzielanie śliny i niewiele udaje się zrozumieć:)

Surojit natomiast pije dużo whisky. Swego czasu zajmował się polityką w rodzinnym Bubaneshwarze, potem robił interesy w handlu żelazem (jedna z najbardziej dochodowych gałęzi w Indiach). Teraz, jak mówi, jest na emeryturze.

Obsługuje nas służba. Kiedy przynoszą lody, Surojit najpierw próbuje, bo to jakiś nowy smak. Mówi, że są niedobre i każe służącemu je wynieść.

Oczywiście, ta cała służba u Surojita była dla nas dość krępująca, więc za każdym razem powtarzamy "thank you, thank you", nie chcemy im robić kłopotu. No ale jak się nad tym zastanowić: w Indiach jest ponad miliard ludzi, z czego 1/4 (choć spotkałem się z dużo wyższymi wskaźnikami) żyje za mniej niż dolara dziennie. A służący Surojita mieszkają w dobrych warunkach, mają stałą pracę. Więc chyba oni nie należą do tych, którym trzeba szczególnie współczuć Jest w Indiach dużo ludzi, którym współczucie bardziej się należy.

Rady: jak jeść żeby przetrwać?

T: Jak już wspomnieliśmy na początku naszej opowieści, indyjskie jedzenie jest doskonałe: smaczne, niedrogie, wegetariańskie- czego chcieć więcej? Otóż można chcieć, żeby nie zwalało człowieka z nóg i prawie zawsze także i to wymaganie  spełnia. Ale, jak wiadomo, "prawie" czyni różnicę. Mieszanina ostrego, egzotycznego, owocowego sprawia że prawie wszyscy turyści prędzej czy później mają gorsze żołądkowe dni. Na mnie trafiło na Bogmalo beach.

Co zrobić, żeby zminimalizować szansę zachorowania? Przyzywaczajać się do nowej flory bakteryjnej powoli, na początek brać bezpieczne i lekkie dania- ryż, chlebek, zupka. Póżniej można schodzić coraz niżej w hierarchii restauracji, aż dojdzie się do etapu naszego włoskiego kolegi, który spożywał wraz z Hindusami obiad zawinięty w liść bananowca kupiony z wózka na ulicy. My byliśmy w Indiach trochę krócej, więc nie osiągnęliśmy takiego stopnia wtajemniczenia. Polski, sarmacki sposób na zdrowy brzuszek jest powszechnie znany:tzw. lufa po posiłku. I do tego przydaje się wspomniana na początku piersiówka. Jeżeli stosujemy sposób polski, kupmy na lotnisku butelkę whisky, nośmy ją jak amulet zawsze przy sobie i pijmy po każdym posiłku. Na mnie działało, aż do feralnego dnia, kiedy stwierdziłam, że drinka z parasolką kupionego w drogiej knajpie nie trzeba już popijać...

Złote zasady są takie: często myjemy ręce, owoce przed jedzeniem myjemy w butelkowej wodzie, nie kupujemy już otwartych owoców, np. arbuzów, bo często są skrapiane kranówką w celu zachowania soczystego wyglądu. 

Naprawdę warto być w Indiach wegetarianinem. Nic się nie traci jeśli chodzi o różnorodność dań, a dużo zyskuje w kategoriach zdrowia. Widziałam zdjęcia mięsa przechowywanego w indyjskim supermarkecie- nie zaserwowałabym tego mięsa najgorszemu wrogowi. A supermarket to i tak stopień wyżej niż bazar, gdzie zaopatruje się większość Hindusów...

  • Plażowanie krów
  • Bogmalo beach