W: Następnego dnia rano Gauthier pojechał w swoją stronę. Imponująca trasa przed nim: z Indii wraca d Francji, potem na Islandię, do Rosji, koleją transsyberyjską do Mongolii, potem przez Chiny, Japonię, do Australii, Nowej Zelandii, RPA by skończyć na Madagaskarze. Nieźle.
My z Simonem również opuszczamy pokoje, bo minęła nasza doba hotelowa. Ruszamy, by zobaczyć Bibi ka Makbara, czyli skromniejszą wersję Taj Mahalu. Zbudował ją syn pana, który postawił Taj Mahal, uprzednio strąciwszy tatusia z tronu.
Było spokojnie i cicho, niebo lekko zachmurzone. Gdzieniegdzie w oddali przetaczały się grupki indyjskich dzieci w szkolnych mundurkach. Położyliśmy się przy kolumnach i niebawem przyszedł sen. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem starą, ciemną, pomarszczoną Hinduskę w kolorowym sari zamiatającą liście. Później leniwie pogwarzyliśmy z Simonem. Rikszarz, który zabrał nas z powrotem do centrum (to złe słowo właściwie, bo, jak już wspominałem, indyjskie miasta nie mają centrum) a więc zabrał nas w "nasze" strony miasta, postanowił obwieźć nas dookoła, mimo że o to nie prosiliśmy. I nawet po tym krążeniu, kiedy "meter": pokazywał 65 rupii, on zażyczył sobie 100 (a uczciwa taryfa zapewne wynosiła 40). Jako, że nie dostał tyle ile chciał, biegł za nami wykrzykując "one houndred". Mybyśmy pewnie ulegli, ale nasz przedsiębiorczy Włoch wcale nie dał sobie w kaszę dmuchać. Odrzekł rikszarzowi: do you think I'm stupid? i pożegnał go zniecierpliwionym włoskim gestem, który mniej więcej to oznacza.