W Antananarivo jestesmy wczesnym popoludniem i mamy czas na przepakowanie sie i odpoczynek przed nastepna podroza. Z goracego klimatu z powrotem wrocilismy do chlodnego. Cieple polary swietnie sie przydaja. Recepcjonistka w hotelu nas uprzedza, ze jutro rano zamykaja wode w calym miescie… Hmm, dwa miliony mieszkancow bedzie przez caly dzien bez wody… Musimy pozalatwiac pare rzeczy, miedzy innymi wyciagnac z bankomatu wiecej gotowki. Idziemy obok palacu prezydenckiego. Uzbrojeni w karabiny maszynowe wartownicy nas poganiaja abysmy szli szybciej i sie ani im, ani palacowi nie przygladali.
Druga trasa
Nastepnego dnia rano przyjezdza po nas Elise i jedziemy znowu razem na 10-dniowa trase. Tym razem na wschod i bardziej na zachod. Czesc trasy sie pokrywa. Mijamy Antsirabe i jedziemy dalej do Ambositra. Tu nocujemy. Juz wieczorem panuje przenikliwy chlod, wiec za wczasu prosimy o dodatkowe koce. Rano robimy maly rekonesans po miescie. Ogladamy kosciol na wzgorzu, idziemy do klasztoru, w ktorym kupujemy ser zrobiony przez zakonnikow, a wreszcie przygladamy sie tetniacemu zyciu w miescie. Nasz hotel jest dosyc oryginalny, poniewaz zostal zbudowany i ozdobiony przez miejscowych ciesli, ktorzy slyna ze swojego rzemiosla w calym kraju. Kazde drzwi, okienne ramy i meble sa misternie wyrzezbione, a uwiecznione w drzewie sceny pokazuja malgaskie motywy: zwierzeta, rosliny i ludzi.
Trasa do Fianaransoa wiedzie przez gory i jest bardzo malownicza. Dobrze, ze Mariola przed wyruszeniem zazyla sobie Dramamine bo liczne zakrety moglyby ja przyprawic o zawroty glowy. Mijamy tyle malowniczych miejsc, ze w pewnym momencie postanowimy isc kawalek pieszo. Mowimy Elise, zeby pojechal dwa kilometry do przodu i tam sie spotkamy. Widzac jego zdziwiona mine musimy mu dlugo tlumaczyc, ze robimy to dla przyjemnosci obejrzenia widokow i zrobienia sobie krotkiego spaceru. Po drodze mijamy wioske, w ktorej ludzie patrza sie na nas jak na desant z obcej planety. Nocujemy w malej miejscowosci Sahambava, w ktorej jest jedyna na Madagaskarze plantacja herbaty. Obok jest zaklad produkcyjny, w ktorym mozemy sie przygladnac calemu procesowi obrobki herbaty od zbiorow az po pakowanie. Caly process trwa okolo 8 godzin i ostateczny product jest w granulkach. 70% calej produkcji idzie na eksport glownie do krajow afrykanskich, natomiast pozostale 30% zapewnia calkowite potrzeby Madagskaru w herbate. Hmm, w ten sposob tutejsi mieszkancy nigdy sie nie dowiedza jak smakuje prawdziwa herbata…
Z Fianaransoa do Manakara prowadzi jedyna istniejaca na Madagaskarze trasa kolejowa. Zbudowali ja w latach trzydziestych Francuzi. Dzis daleka jest od doskonalosci. Nierowne szyny tworza tor o ostrych zakretach wijacych sie wsrod porosnietych bujna tropikalna roslinnoscia wzgorz. Gdy pociag wyjezdza z wykopu lub gestego lasu, albo z kolejnego tunelu wowczas z okien rozposcieraja sie widoki na tarasy ryzowe, wodospady i wzgorza. Cala trasa liczy sobie 163 km, lecz my wsiadamy w Sahambava, pierwszej stacji za Fianaransoa. Pociag juz jest prawie godzine spozniony mimo, ze mial do przejechania jedynie 20 km.
Lokomotywa powoli wylania sie z porannej mgly i stare wagony wtaczaja sie na stacje glosno stukajac na stykach powykrzywianych szyn. Pierwszy jest wagon towarowy, nastepnie 3 – 4 wagony drugiej klasy okupowane glownie przez miejscowych pasazerow a na koncu 3 wagony pierwszej klasy z mysla o bogatych cudzoziemcach. W zasadzie niczym sie obie klasy poza cena nie roznia. Siadamy w wagonie na waskich laweczkach, ktore jeszcze pamietaja czasy kolonialne. Po kilkunastu minutach pociag rusza i mocno sie kolyszac po chwili zaglebia sie w las deszczowy. Po 20 minutach stajemy na pierwszym przystanku. Podbiega do nas tlum dzieci i mlodych kobiet z zawinietymi na plecach malutkimi dziecmi. Czesto nie wiadomo czy to starsza siostra czy mloda mama… Wszyscy sa brudni i w lachmanach, rzadko ktos porzadniej wyglada. Stajemy srednio co 20 – 25 minut. W kazdym miejscu stoimy przynajmniej kilkanascie minut. Podobny widok powtarza sie w kazdej wsi, w ktorej zatrzymuje sie pociag. Czesto domy przypominajace kurne chaty stoja tuz przy torach. Dzieci biegaja wolajac bonjour vazahe lub samo vazahe! Pasazerowie czesto wychodza z pociagu robiac dzieciakom setki zdjec.
Na dwoch stacjach postoj trwa w nieskonczonosc, raz jakies poltorej godziny, innym razem okolo godzine. Opoznial wszystko wyladunek cegiel – robil to jeden mezczyzna obserwowany przez dziesiatki biernych tubylcow. Podobnie bylo za drugim razem, gdy jeden czlowiek wyladowywal jakies worki. Niektore wsie sa oderwane od swiata a linia kolejowa stanowi jedyna z nim wiez. Na jednym z przystankow obsuwa sie w strone pociagu po stromym zboczu sparalizowany chlopiec. Jakos udaje mu sie wejsc do naszego wagonu i pelzajac miedzy lawkami blagalnie spoglada pasazerom w oczy. Mariola daje mu 1000AR. Dzieci prosza o cukierki, mydlo (choc nie widac po nich aby znali jego zastosowanie) lub puste plastikowe butelki po wodzie. Dajac dzieciom butelke trzeba wskazac dla kogo jest przeznaczona, bo w przeciwnym razie sie o nia bija. Na kazdej stacji tlum dzieci i kobiet oferuje rozne rzeczy do jedzenia jak smazone ciasto nadziewane “czyms”; rozne owoce, ktore sa typowe dla tego regionu; male, czerwone raki rzeczne; orzeszki ziemne i inne blizej niezidentyfikowane przysmaki. O 13:00 pytamy konduktora o ktorej przyjedziemy na miejsce. Odpowiada, ze miedzy 17:00 a 17:30. O 18:00 jest juz kompletnie ciemno a my nadal jedziemy. Wszyscy pasazerowie sa juz bardzo zmeczeni, nawet policjant, ktory ma nas chronic, tez drzemie.
Wreszcie o 20:45 wjezdzamy na koncowa stacje Manakara polozona nad Oceanem Indyjskim. Na stacji czeka tlum ludzi. Czujemy sie jak powracajaca zwycieska druzyna na lotnisku… Nasz pokoj w hotelu ma klimatyzacje – nawiasem mowiac jest to jedyne miejsce na Madagaskarze, w ktorym mielismy taki luksus, niemniej prysznic byl juz w “normie”.
Nastepny skok samochodem i jestesmy w Parku Narodowym Ranomafana polozonym w gorach porosnietych soczysta, zielona roslinnoscia czesto owitych w mgly i chmury, z ktorych niepodziewanie kropi tropikalny deszcz. Trasa wiedzie przez gory i jak zwykle jest bardzo malownicza. Po drodze mijamy osobliwe wioski. Zwraca uwage odmienny styl budowania. W jednej z nich sie zatrzymujemy aby ja uwiecznic. Ludzie sa dosc oniesmieleni taka niepodziewana wizyta, lecz dzieci pierwsze do nas podchodza, robie im zdjecie i pokazuje w okienku – sa uradowne i lody zostaja przelamane. Kiedy Mariola rozdaje cukierki, juz nas nie odstepuja. Dyskretnie filmuje wies, lecz nikomu to nie przeszkadza a niektorzy odslaniaja maty abym mogl zobaczyc wnetrze chat. Podchodzi do mnie bezzebna kobieta i szczerzac w usmiechu “zeby” prosi o zrobienie jej zdjecia. Mam je do dzis, nie wiem tylko czy powinienem je rozpowszechnic…
W Ranomafana jest wilgotno i chlodno. Ale w pokoju mamy piecyk elektryczny, tylko, ze wystrzelily korki w obwodzie z kontaktami. Mariola jest juz w lozku wiec mowi mi jak to powiedziec po francusku. Powtarzam kilka razy i ide do recepcji wytlumaczyc problem. I podzialalo – zaraz ktos przyjdzie i sprawdzi. Hmm, problem w tym, ze korki sa w pokoju obok, a pokoj jest zajety... Prosze jeszcze poczekac... Za godzine piecyk juz dziala zgodnie ze swym przeznaczeniem.
Na mysl o wilgotnej dzungli przygotowywujemy najmocniejsze preparaty na komary, ale ku naszemu zaskoczeniu przewodnik nam oswiadcza, ze nie ma tu komarow o tej porze roku. Mamy tez szczescie z deszczem – przez caly czas oprocz wilgotnej mgly nie spada ani jedna kropla. Przewodnik nas pyta co chcemy zobaczyc. Zwierzeta! Ciagnie nas wiec przez gaszcz. Dobrze, ze zalozylismy dlugie spodnie i mamy buty z odpowiednim protektorem, bo na mokrej glinie trudniej by bylo utrzymac rownowage, a nie zawsze mozna sie chwycic drzew... Z pomoca przewodnika udaje nam sie wypatrzyc dosc sporo lemurow. Wiekszosc jest jednak wysoko na drzewach i trzeba nieco wysilku aby je tam dojrzec. Buszujemy kilka godzin po dzugli i juz wracamy do samochodu, gdy nagle z za drzew wybiegaja trzy wielkie lemury bambusowe. Nasz widok im nie przeszkadza. Chwile sie przeganiaja wesolo chrzakajac a pozniej wbiegaja na drzewa i rozpoczynaja obiad.