Niespodzianka! W tym miejscu nie było starożytnej osady – żadnych Greków czy Rzymian (choć znaleziono ślady osady ludzkiej z okresu neolitu!). Uważa się, że Šibenik został założony przez samych Chorwatów (a w zasadzie przez ich przodków) ok. VII wieku. Pierwsze wzmianki w zachowanych dokumentach pochodzą z 1066 roku. Ten czysto słowiański rodowód sprawia, że Šibenik jest nietypowy. Wszystkie uliczki starego miasta są bardzo wąskie i kręte, przez co dość ciemne. Do tego Šibenik jest stosunkowo pusty. Nie zauważyliśmy tłumów turystów, tak typowych dla innych miast wybrzeża. Według przewodnika, Šibenik odbudowuje stopniowo swoją pozycję, ale idzie mu to bardzo mozolnie. Do 1991 roku był to bogaty ośrodek przemysłowy, ale w trakcie wojny wojska serbskie bombardowały miasto bez mała nieprzerwanie przez 4 lata. Na powrót przemysłu ciężkiego nie ma co liczyć, więc postawiono na turystykę. Ta jednak rozwija się powoli (zwłaszcza, że starówka nie została jeszcze w 100% odbudowana), pomimo wpisu na światową listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Największym skarbem miasta jest katedra św. Jakuba, uchodząca za jedną z najpiękniejszych na całym wybrzeżu Adriatyckim. Budowana przez ponad 100 lat w czasie rządów Wenecjan; w zamierzeniu gotycka – ostatecznie wkradły się również liczne elementy renesansowe. Głównym budowniczym został architekt z Zadaru Juraj Dalmatinac (znany też jako Giorgio Orsini Sebenico), który wcześniej stworzył min. portal Pałaców Dożów w Wenecji. Dalmatinac zaprojektował kopułę (nie zdążył jej zbudować, gdyż zmarł; dokończył za niego jego uczeń Nicola Firentinac), wzorując się na kopule z Florencji. Stworzył on również misternie rzeźbione baptysterium, a także słynny zewnętrzny fryz. Co w nim tak niezwykłego? Otóż Dalmatinac ozdobił go 71 rzeźbami głów współczesnych sobie mieszczan. Każda z głów przedstawia inną emocję – od strachu po ciekawość.
W przewodniku polecono odwiedzenie jednej z czterech twierdz – pozostałości po dawnym systemie obronnym. Podobno roztacza się z nich piękny widok na dachy starówki. Oznakowanie tras było jednak na tyle mylące, że nam nie udało się tam dotrzeć (zwłaszcza, że ograniczał nas czas). Możemy natomiast polecić przepyszne lody w lodziarni przy wejściu na starówkę od strony kościoła franciszkanów – jedne ze smaczniejszych jakie jedliśmy.