Statek odpłynął z dużym opóźnieniem, około 4 godzinnym, więc Ela miała dość duzo czasu by do siebie dojść. Sam statek zaskoczył mnie 3 razy. Raz, że wogóle wypłynął, dwa, że nie zatonął, trzy że trafił do celu bo załoga raczej trzeźwa nie była :-) Nie była trzeźwa do tego stopnia, że kapitan pozwolił mi poprowadzić tą kupę złomu, choc wcześniej uraczył mnie dwiema szklankami piekielnie mocnej gorzały gruzińskiej. Muszę tu dodać, że w międzyczasie pogoda całkowicie sie załamała, zaczął padać deszcz, który przerodził się w burzę. Naszą krypą rzucało po falach jak polskim robotnikiem w dniu wypłaty. Na statku Gruzini wracający z zakupów. Sami śniadolicy handlarze, każdy z nich po kielichu, choc na statek wjechali samochodami, tylko my jako jedyni biali i w dodatku turyści czym wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie i zyskaliśmy wielu przyjaciół hehehe. Statek 3 razy zmieniał banderę, w Soczi miał banderę gruzińską, wpłynęłiśmy na wody terytorialne Abchazji, zmieniono na rosyjską a na wodach gruzińskich ponownie zawieszono gruzińska flagę. Podobno w obawie przed ostrzałem. W końcu dopłynęlismy do Poti. Odprawa graniczna trwała 5 minut. Wiza nie była potrzebna, wystarczył paszport, pan pogranicznik zapytał tylko o cel podróży, mówimy, że turyści, pokiwał z politowaniem głową, przystawił więc odpowiednią pieczątkę i z szyderczym uśmiechem na twarzy powiedział: "Welcome to Georgia :-) ". Już za dwie minuty przekonaliśmy sie co znaczył ten uśmiech.
Wyszlismy z budynku zwanego szumnie terminalem i szok. Duże osiedle, dziesięciopiętrowce i ani jednej szyby w oknach. Zupełnie jakby wczoraj skończyła sie wojna. Cicho, pusto, głucho i przerażająco. Czuliśmy sie jak na planie jakiegoś filmu katastroficznego. Wuedzieliśmy, że Poti to nic pieknego, że to tylko nic nie znaczący przystanek na naszej trasie wędrówki ale, że jest to tak ponure miejsce tego sie nie spodziewaliśmy. Postanowiliśmy uciekać do Kutausi tym bardziej, że cały czas lało jak z cebra. Zaczepiłem kilku miejscowych pytając o mozliwość dojazdu do Kutausi. Zaoferowali pomoc, oczywiscie odpłatnie :-) Negocjacje zaczęłiśmy od 200 dolarów, pojechaliśmy za 15 :-)