Podróż ten pierwszy raz - Meksyk! - do Puebli



2009-01-28

Bez pośpiechu i nastawiania budzika wstajemy rano, pakujemy się i zjadłszy śniadanko ruszamy w podróż do nieodległej Puebli. Ostatni przejazd stolicowym metrem i odprawa na dworcu autobusowym. Tak – ni mniej, ni więcej, a właśnie odprawa! Bagaże musieliśmy nadać w specjalnym okienku, a wejście do  autokaru wiodło przez piszczącą na żelastwo bramkę. Po drodze musieliśmy także oddać do przeszukania wnoszone na pokład autobusu plecaki.

Przypomniało mnie się teraz, że miałem wcześniej już o dwóch rzeczach napisać. Pierwsza – w większych miastach myją chodniki przed sklepami, hotelami i innymi tego typu instytucjami. Szmata, mop, detergenty, wiadro wody i jazda. To wszakże wizytówka miejsca i czysto musi być. Stąd o poranku trudno przejść, mimo pięknej pogody, suchą stopą po centrum. Na szczęście wysoka temperatura o każdej porze roku sprawia, że ślady sprzątania szybko znikają.

Rzecz druga – otwarte na klienta kuchnie restauracji. Masz  ochotę popatrzeć, jak przyrządzają twój posiłek – proszę bardzo. Zajmujesz odpowiednio dobre do oglądania miejsce i widok masz jak na dłoni. Ba, w niektórych miejscach wprost przez kuchnię przechodzi się do toalety. Taka otwartość.

Dojeżdżamy do Puebli racząc się po drodze pięknymi widokami dwóch wulkanów. Ośnieżone szczyty tych pięcioipółtysięczników robią wrażenie. Tem większe, że wokół ok. dwudziestu stopni, a w słońcu zdecydowanie więcej.

Bierzemy legalną taksówkę, tzn. taką, na przejazd którą bilet kupujesz na dworcu. Ponownie za grosze, w porównaniu z Polską, odstawszy swoje w korkach i kluczywszy wiele kilometrów miastem, docieramy do hotelu. Szału nie ma. Póki co, to najtańszy hotel z  dotychczasowych. I najbardziej spartański. Dziewczyny kwękają, ale nikt przeca nie liczył na luksusy za te pieniądze (ok. 30 zł. od osoby). No i to w końcu tylko jedna noc, więc… Ruszamy od razu w miasto, by nie tracić dnia. Zocalo, katedra (zamknięta), kościół Santo Domingo (takoż). Zwiedzanie dopiero po szesnastej, bo teraz przerwa. Kluczymy zatem spacerownie po uliczkach autentycznie uroczego miasteczka. Szybki obiad (kolejna wariacja na temat placków kukurydzianych i mięska, nie dla Elizy:), ceny o wiele niższe, niż w stolicy. W to nam graj.

Minęła szesnasta, zwiedzamy świątynie od środka. Katedra – standard, Santo Domingo – dużo więcej, niż standard. Najpiękniejsza perła meksykańskiego baroku, jak zapowiada przewodnik, jest w istocie perełką. Główna część kościoła piękna, natomiast barokowa nawa przepiękna, ociekająca złotem, bogata w formie i zachwycająca misternością i pietyzmem wykonania.

Przy wyjściu napotykamy polską wycieczkę i panią pilot (pilotkę?), którą widzieliśmy dzień wcześniej z inną wycieczką w stolicy. Postanawiamy pospacerować. Ot tak, bez przewodnika w ręce, gdzie oczy poniosą. Pomysł świetny i wrażenia lepsze jeszcze. Puebla to prawdziwie ładne, czyste i klimatyczne miasteczko i bez wątpienia warto poszwendać się po jego zakamarkach.

Zapada zmrok, zachodzimy na osławioną pasitę. Pasita to likier, nalewka na rodzynkach. Podawana w małych kieliszkach, z kawałkiem koziego sera. Porcja niewielka, a jednak już pierwszy kieliszek sprawił, że przyjemnie zaszumiało w głowie. Próbujemy jeszcze tego i owego z mnóstwa likierów (ale tylko likierów) podawanych w tej sympatycznej, śmiesznej eksponatami i humorem na ścianach knajpce. Zjazd do hotelu, nocne Polaków rozmowy i piwko na patio. Jutro na poważnie będziemy szukać autka do wypożyczenia. Jeśli się nie uda – jeszcze jeden etap autobusem. Do Łasiaki, czyli Oaxaca’i :) 

Aaaaa. Dałem się orżnąć jak pierwszy lepszy na kupnie zeszytu i długopisu, by sporządzać te notatki. W przeliczeniu dałem ok. 20 zł. Dużo za dużo. No ale miałem ciśnienie, by dotychczas używany przeze mnie zeszyt i długopis  oddać Marcie. Taki jestem. Niby drobiazg, ale spokoju mi to nie dawało. I już.

Nim zaśniemy, dużo śmiechu. Fernando, człowiek z  Morelii, tuziemiec, zadzwonił do Marty na telefon hotelowy. Pomińmy, że jak w "Misiu" przykręcony na stałe do stolika. Marta rzuciła się do telefonu, poderwała słuchawkę i… ta została jej w ręce, a telefon z przewodem na stoliku. Nim złączyła  to wszystko do kupy, pospadaliśmy z łóżek ze śmiechu.

Miałem jeszcze o kiblach napisać, że takie nieco inne niż w Europie, ale to już raczej innym razem.

  • p1090338
  • p1090343
  • p1090346
  • p1090350
  • 49869 - Puebla do Puebli
  • p1090363
  • p1090364
  • p1090371
  • 49873 - Puebla do Puebli
  • p1090373
  • 49875 - Puebla do Puebli
  • p1090386
  • p1090398
  • p1090399
  • p1090411
  • p1090417
  • 49881 - Puebla do Puebli
  • 49882 - Puebla do Puebli
  • 49883 - Puebla do Puebli
  • 49884 - Puebla do Puebli
  • p1090466
  • _g1l6596
  • _g1l6640