Już na granicy spotyka nas miła niespodzianka - ludzie się tutaj uśmiechają i są życzliwi! Kirgizi wydają się być nacją o wiele radośniej nastawioną do życia niż Kazachowie. Nasz kierowca zatrzymuje się pod wskazanym przez nas adresem i rozlicza zgodnie z wcześniejszą umową.
Kiedy zaczynaliśmy planować naszą wycieczkę, aby wjechać do Kirgistanu Polacy nie musieli zdobywać wiz. Niestety od 1 lipca 2008 sytuacja się zmieniła i trzeba załatwić sobie wizę w jednym z konsulatów (np. w Londynie lub Berlinie). My akurat byliśmy w Londynie, więc zostawiliśmy tam swoje paszporty, a pani odesłała je nam pocztą po 4 dniach. Dodatkowo na miejscu (w konsulacie!) załatwiliśmy sobie też zaproszenie (obowiązkowe) Kirgiskiej firmy turystycznej - gdyby ktoś próbował to warto się samemu postarać np. w http://www.adventour.kg. Niestety obowiązek posiadania wizy nie zwalnia Polaków z obowiązkowej rejestracji w OVIR. Bez tego po pięciu dniach mogą być (jak nam powiedziano w ambasadzie) deportowani z Kirgistanu.
W naszym przewodniku odnajdujemy biuro OVIR na ulicy - Kiev 58. Ku naszemu zdziwieniu obsłużono nas bardzo sprawnie. Niestety nie dostaliśmy potrzebnej pieczątki tylko adres komisariatu milicji, na który mamy się zgłosić (skrzyżowanie ulic Toktogul i Ibraimow). Postanawiam spróbować i udaję się na komisariat. Na miejscu wybieram najmniejszą kolejkę, aby dostać się do okienka i zapytać gdzie mogę się zarejestrować. Kiedy już nadeszła moja kolej pani mi oświadcza, że na pewno na tym komisariacie nie dostanę żadnej rejestracji i że muszę pojechać do komisariatu na południu miasta (gdyż tam będziemy spali przez 2 najbliższe noce). Trochę zniechęcony wracam do OVIRu, żeby zapytać o dokładne instrukcje. Tym razem jestem obsługiwany przez innego urzędnika, który potwierdza wersję z komisariatem milicji i mówi, że powinienem się udać do pokoju nr 9 na 3 piętrze. Ponownie docieram na miejsce i próbuję wejść na 3 piętro. Na drodze stoi milicjant-portier, który nie chce mnie wpuścić stwierdzając, że na tym komisariacie ...nie ma gabinetu nr 9. Kafka w wydaniu wschodnim. Nie daję za wygraną i po ok. 10 minutach dostaję przepustkę na 3 piętro. Rzeczywiście nie ma gabinetu nr 9. W ogóle w całym budynku nie ma gabinetu nr 9, bo wszystkie pokoje numerowane są dwoma cyframi. Lekko zniechęcony wychodzę przed budynek gdy zauważa mnie młody milicjant. Po tym jak podzieliłem się z nim moimi troskami ten postanowił pomóc. Powiedział, że możemy pojechać na targ, gdzie jego znajomy podrobi te pieczątki za 700 somów od sztuki. Dziękuję uprzejmie i nastawiam się na zapłacenie łapówki przy ewentualnej kontroli. No bo co zrobisz jak nic nie zrobisz? :)
Wieczorem docieramy do naszego kampingu. Planując podróż nie znaliśmy realiów Biszkeku, dlatego chcieliśmy pierwszy nocleg zarezerwować już w Polsce. Udało się to zrobić przez hostelworld.com i chociaż na miejscu można było znaleźć tańsze opcje, to chcieliśmy mieć pewność, że po prawie trzech dniach w drodze będziemy mieć gdzie spać. Następnego dnia mieliśmy zaplanowany Park Ała-Arcza, dlatego wybraliśmy nocleg na południu. Trafiliśmy bardzo dobrze. Właściciel naszego pokoiku jest wykładowcą na lokalnym uniwersytecie i chętnie odpowiada na wszystkie nasze pytania. Podczas wieczornej rozmowy rozwiązuje nasz problem z rejestracją (wystarczy pojechać na inny komisariat) i załatwia transport do parku. Umawiamy się na śniadanie i kładziemy spać ostatni raz spoglądając na bajeczną panoramę gór, które następnego dnia mamy zdobywać.