Podróż The American Dream - Cz. 3 Wreszcie słońce



2007-06-05

Trudno w to uwierzyć, ale wreszcie przestało padać i to dosłownie – wyjrzało słońce, temperatura podskoczyła do 80 stopni, zrobiło się duszno, ale od razu weselej. Cały dzień od spotkania do spotkania, zdjęcia robiłam jak przystało na członka japońskiej wycieczki emerytów – z autobusu. Niepotrzebnie wydałam ciężkie pieniądze na filtr polaryzacyjny, jego rolę z powodzeniem spełnia szyba.

Dzisiejsze spotkania odbywały się w Departamencie Rolnictwa i były naprawdę interesujące. Wreszcie poznaję sposób myślenia Amerykanów, który od lat determinuje ich działania i jest to bardzo ciekawe odkrycie. Z okien departamentu widać doskonale kopułę Kapitolu, która przypomina, kto tu tak naprawdę rządzi.

Tak na marginesie – Ameryka to dziwny kraj: z jednej strony facet, który potrąci w przejściu, klepnie po ramieniu i powie „no problem”, z drugiej portier w hotelu, który zatrzaśnie drzwi przed nosem, jeśli nie da mu się napiwku. Z jednej strony latające nad miastem pasażerskie samoloty, startujące co 45 sekund z krajowego lotniska, z drugiej drobiazgowa kontrola paszportowa i bagażu przy wejściu do wszystkich budynków publicznych w mieście, nie tylko rządowych, ale i muzeów i galerii (najważniejszą osobą jest strażnik przy drzwiach, jak ktoś mu się nie spodoba, może nie wpuścić).

Lunch zjedliśmy na dworcu kolejowym, który w ogóle nie przypomina dworca, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w naszej stolicy, ale ładną, czystą i bezpieczną galerię handlową. No, ale do 2012 roku i nasz się zmieni. Wzorem jednego z wielkich poetów amerykańskich opiszę, co jadłam na lunch: sałatkę z sałaty, surowych liści szpinaku, kawałków indorka i pomidorków koktajlowych. To plus butelka wody = 7 dolców. O dziwo, posiłek nie stanął mi w gardle. Po konsumpcji nabyłam drogą kupna walizkę w kolorze żółtym i tym samym wyczerpałam wolne fundusze do końca wyjazdu, co wyjdzie mi tylko na dobre, bo będę żyła jajecznicą i bekonem, które spożyję ze smakiem na śniadanie. A propos, schudnę – przy niektórych Amerykankach wyglądam jak anorektyczka w ostatnim stadium, co w ogóle mnie nie dziwi, bo porcje jedzenia są przynajmniej na dwie osoby. Żal mi było, ale pół sałatki musiałam wyrzucić, bo nie dałam rady jej wchłonąć.

Spotkania skończyły się późno, ale miałam jeszcze czas, aby na piechotę, jak tym razem przystało na prawdziwego turystę, udałam się do najmodniejszej dzielnicy Waszyngtonu – Georgetown. Podobno przypomina znajome wszystkim miejsce. W Georgetown jest pełno ekskluzywnych sklepów i bardzo ekskluzywnych restauracji, a także jedyny chyba w mieście bank czynny dłużej niż do 17.00, w którym zrealizowałam swój pierwszy w życiu czek podróżny, na zwrotną kwotę 100 dolarów. Tak byłam przejęta, że kasjerka w banku się ze mnie śmiała, ale miło mi pomogła. Procedura jest zawiła, posiadacz czeku musi złożyć dwa podpisy i napisać drukowanymi literami słowo CASH. Wstydziłam się zapytać, jaka jest alternatywa.

Po krótkiej wędrówce przekroczyłam Key Bridge rzekę Potomak, niestety niefortunnie wybrałam nieodpowiednią ze względu na usytuowanie słońca stronę. Zmienić jej nie mogłam, bo na przeszkodzie stało, a raczej się ruszało 6 pasów samochodów, po trzy w każdą stronę. Cóż, muszę powtórzyć wycieczkę, tym razem po stronie miasta. Za mostem opuszcza się miasto stołeczne i wkracza do stanu Wirginia (wizualnej różnicy brak, oprócz tablicy „Welcome to Wirginia’). Od mostu niedaleko było do stacji Rosslyn, skąd metrem dotarłam do Arlington National Cementery. Cmentarz czynny jest tylko do 19.00, więc z braku czasu nie zapuszczałam się w głąb, ale i to, co widziałam zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Setki rzędów białych nagrobków z czarnymi literami, trawa, drzewa i przelatujące nad głową samoloty. Pochowanych jest tu 300 tys. żołnierzy, poległych we wszystkich amerykańskich wojnach, począwszy od wojny secesyjnej.

Wycieczkę zakończyłam z wielkim pęcherzem na stopie, postanowiłam więc wrócić metrem do hotelu. Jutro jest nowy dzień i nowe atrakcje, począwszy od wizyty w Food and Drug Administration.

O czym donosi Wasz specjalny korespondent z Waszyngtonu

Joasia Max Pęcherz na Stopie

  • Georgetown
  • Arlington cementary
  • Dworzec w Waszyngtonie