Sobota, 03.08
Rano poszliśmy z Ewą wykąpać się w morzu, zjedliśmy jakieś dziwne placki sprzedawane przez niezmordowane babuszki i po śniadaniu - dawaj w Krym! Na pierwszy ogień poszła genueńska twierdza w Sudaku. Konsternacja przy bramie, bo trzeba uiścić wjazd - tubylcy 5hr, inostrancy - 10hr, +5hr za aparat fotograficzny. Zwymyślaliśmy po polsku cały ten ukraiński system i kupiliśmy bilety dla tubylców. W bramie bileterzy mieli jakieś wątpliwości co do naszej narodowości, bo wyglądaliśmy bardziej na kosmitów niż Ukraińców, ale... weszliśmy. I za aparaty nie zapłaciliśmy obiecując, że żadnych zdjęć nie będziemy robić. No i tak dostaliśmy się na teren twierdzy - prawie 20 hektarów. Tam po raz pierwszy spotkaliśmy niewielkie grupki rodaków. Co do zdjęć to owszem, kilka zrobiliśmy. Okolice twierdzy (pod murami) to jeden wielki śmietnik - wszędzie puste butelki, papiery i inne śmieci. Za oglądanie czegoś takiego 10hr?! Z Sudaku wyszliśmy na szosę do Nowego Świata - centrum produkcji najlepszych krymskich win. Na dzikiej plaży, w pobliżu jakiejś niedokończonej sowieckiej budowli wykąpaliśmy się i poszliśmy coś zjeść. Za obiad wystarczył nam 5kg arbuz i melon. Później spotkaliśmy pewną miłą parę z Polski i podzczas rozmowy z nimi doszło do pierwszej scysji pomiędzy Ewą i Jolą. Poszło o wyjazd do Sewastopola - Ewa strasznie napalała się na to, a Jola starała się ją uspokoić mówiąc, żeby się tak nie ekscytowała. No i wybuchła sprzeczka. Udało się ją jednak w miarę szybko załagodzić. Umówiliśmy się z Polakami na wspólne wypicie butelki wina wieczorem na plaży w Sudaku i ruszylismy pieszkom z powrotem. Cholernie chciałem wejść na najwyższy szczyt w tej okolicy - Sokół. Fantastyczny kawał skały. Późno już jednak trochę było, Ewę bolały stopy i poparzone od słońca nogi. Cóż, objadłem się smakiem. Wieczorem Ewa całkiem się rozkleiła i skończyła w łóżku z gorączką. Gospodyni koleżanki leczyła ją jakimiś mazidłami, a ja z Jolą poszliśmy na umówione spotkanie z poznanymi wcześniej Polakami.
  • Widok na twierdzę Sudak