Podróż Kolory Krymu - Startujemy!



czwartek,01.08
Podróż na Krym rozpoczęła się b.b.b. niedobrze - od 100-minutowego opóźnienia pociągu z Leszna. Nie miałem więc szansy zdążyć na pociąg relacji Wrocław-Przemyśl. Podjąłem więc szybką decyzję i poprosiłem Macieja o podwiezienie do Wrocławia. Po godzinie szaleńczej jazdy znalazłem się na 3 minuty przed odjazdem na dworcu głównym PKP. Zdążyłem. Trafiłem do przedziału z 'problematyczną Busią', która zawaliła gratami wszystkie dostępne półki w przedziale i wrzeszczała, 'miejsca niet'. No ale od czego jestem planistą? Zaraz graty poszły na jedną stronę i miejsc się zrobiło. Godzinę później znalazłem jeszcze miejsce dla plecaka Joli, he he.
Pociąg do Symferopola
Bez większych przeszkód dotarliśmy do Przemyśla, a stamtąd błyskawicznie z ruskim szoferem do Lwowa. W życiu nie widziałem gorszego bajzlu na drogach niż we Lwowie-dziury, koleiny, brak przejść dla pieszych, parkowanie na środku jezdni - szok. Za to dworzec główny prezentuje się b. okazale. No i czyściutki, pachnący - miłe zaskoczenie. W kasie miła (?) pani zawzięcie oglądała paznokcie i na nasze nieśmiałe pytanie o bilet wskazała tabliczkę, na której było napisane , że ona ma teraz 10 minut dla siebie. Po 10 minutach zmieniła tabliczkę na inną, ale dopiero po kolejnych kilku zwróciła na nas uwagę. Biletów oczywiście NIE BYŁO. Stanęliśmy więc przed wizją albo późniejszego wyjazdu, albo zakombinowania z konduktorem jak radzono w przewodniku (małego skauta, he he). Poszliśmy więc na peron, wspomogłem biedaka 4 złotymi i poczekaliśmy na pociąg. Kiedy już to się stało zagadnęliśmy obsługę o wolne miejsca. "A dlaczego wy, poliaki, na Mazury nie jedziecie?" - uprzejmie nas zapytano. Cudowny żart. Poliaki koniecznie jednak chciały dostać się do pociągu, więc po chwili za 80hr wleźliśmy do środka i miła pani zamknęła nas w swoim służbowym kantorku. Spoko - jedno łóżeczko, okienko, dywanik. Od biedy dałoby się wytrzymać. Po kilkunastu minutach pani wróciła i radośnie nam zakomunikowała, że cena wzrosła o kolejne 20hr dla 'kierownika pociągu'. Ha, zdziercy podli. Tak to się umawiają - za mało widać w dupę zgarnęli pod Beresteczkiem. Zgodziliśmy się bo i co mieliśmy zrobić? Przy okazji przeniosła nas do jakiejś maszynowni w sąsiedztwie kibla, też z jednym łóżkiem (tak zresztą zasyfiałym, że zużyłem jakieś dwie szmaty zanim je doprowadziłem do jako takiego użytku) i siedzonkiem. W tej chwili czeka mnie wizja spędzenia nocy na rzeczonym siedzonku, bo na ziemi za żadne skarby bym nie spał. W ogóle to syf straszny jest, ale nikomu o nie przeszkadza. Widać to normalne. No i spędzimy tutaj jakieś 30h jeszcze zaledwie, he he. Najważniejsze jednak, że JEDZIEMY NA KRYM.
Wieczorek
Podróż trwa. Mijane miejscowości sprawiają przygnębiające wrażenie - opuszczone, zdewastowane zakłady, niedokończone bloki mieszkalne, jakieś dźwigi i suwnice. I pierwsze kolory: te śmieszne małe domki pomalowane na pomarańcz z obowiązkowo błękitnymi oknami. Później dowiedzieliśmy się, że kolor błękitny to kolor cerkwi.
Zatrzymaliśmy się na dłużej na jakiejś stacji i od razu na peronie zaroiło się od babuszek z jedzonkiem i napitkami. Nabyłem więc drogą kupna piwko i porcję REWELACYJNYCH pierożków z kapustą. Tanie jak barszcz - wszystkiego 3.5hr. Dla mnie bomba.
  • Na dworcu w Lwowie