Przypomniała mi się wówczas inna masa skał, lodu i śniegu. Gapiłem się kiedyś na północne zbocze Eigeru, ponoć najtrudniejszej ściany wspinaczkowej Europy. Z ukrytej za nią przełęczy Jungfraujoch (3471 m) ruszyliśmy w stronę słynnego lodowca Altesch. Jakieś 27 mld ton lodu. Zaczęliśmy podchodzić. I wtedy mnie złapało. Usiadłem na śniegu. Zakręciło mi się w głowie i moje dosyć obfite śniadanie znalazło się tuż obok mnie. - Możemy zawrócić? - zapytałem. Odpowiedź nie spodobała mi się: - Już nie. Szliśmy więc dalej. Wymiotowałem co kilkanaście metrów i ledwie oddychałem - to była choroba wysokościowa. Pamiętam jeszcze, jak leżałem na śniegu, oparty o plecak, i patrzyłem na naszego przewodnika Jéreme, który podawał przez krótkofalówkę współrzędne z GPS-a. Zabrał mnie helikopter. Wylądowaliśmy na dachu szpitala, gdzie pan w bieli wskazał mi wózek...
***
Ktoś poklepał mnie po ramieniu. Otrząsnąłem się ze wspomnień. Obok stał mój tata: - Bierz narty i chodź. Helikopter wysadził nas na szerokiej grani. Szczyt Pigne d'Arolla (3796 m) leży w szwajcarskim kantonie Valais, pomiędzy Mont Blanc a Matterhornem właśnie. Aby stanąć na wierzchołku Pigne, musieliśmy podejść tylko kilkadziesiąt metrów. Chwila odpoczynku, zrzucamy plecaki. Nie mogę się doczekać zjazdu.