Podróż Heliskiing na szczytach Alp - Między muldą a czekoladką



Siedzenie było twarde i ciasne, pas nie pozwalał się ruszyć, a buty uwierały w łydkę. Kask i plecak trzymałem na kolanach, nawet oddychać było więc trudno. Lecz wcale o tym nie myślałem. W lekko trzeszczących słuchawkach usłyszałem głos pilota: - 30 sekund!

Przezroczysta, pleksiglasowa konstrukcja helikoptera trzęsła się niemiłosiernie. Nagle płozy oderwały się od stalowej płyty lądowiska. I nadeszło uczucie lekkości - helikopter wzbił się pionowo na kilkanaście metrów. Pilot pochylił dziób i dodał gazu.

Zręcznie manewrował w wąskich przesmykach między ogromnymi ścianami gór. Chwilami miałem uczucie, że moje wnętrzności nie mogą odnaleźć swojego miejsca. Lot jednak nie trwał długo, jakieś kilkanaście minut.

Kiedy płozy zagłębiły się w śnieg, znów poczułem się ciężki. Śmigła trochę zwolniły, a w słuchawkach usłyszałem krótką komendę: "Wysiadać!".

 

Odwiesiłem słuchawki, odpiąłem pas, założyłem kask i skulony, zsunąłem się na śnieg. Ukląkłem, jak każe procedura, na jedno kolano i czekałem, aż nasz przewodnik André rozładuje sprzęt i da pilotowi znak do odlotu.

Wcześniej zapytałem, dlaczego trzeba klękać na jedno. - Jak klęczysz, to masz pewność, że wirnik nie utnie ci głowy. A na jedno, bo to nie kaplica - zachichotał André. Tak naprawdę chodzi o to, że z jednego łatwiej wstać.

Znowu usłyszałem huk, tumany śniegu zasłoniły wszystko. Śmigłowiec podniósł się lekko i po chwili zniknął między szczytami.

Mogłem wstać i się rozejrzeć. O ile podmuch od śmigieł startującej maszyny nie zwalał z nóg, tak jak sobie to wyobrażałem, to widok na pewno. Stałem tak, gapiąc się w nieskończone morze szczytów, skał, lodu i śniegu. Równie dobrze mogłem tu stać tysiąc lat temu. Widok byłby ten sam. Zero cywilizacji. Od wielkiego, rozłożystego garbu Mont Blanc, najwyższej góry Europy (takiej nieco większej muldy - jak wyzłośliwiają się szwajcarscy przewodnicy do francuskich), dzieliło nas właśnie jakieś kilkadziesiąt kilometrów w linii prostej. Od słynnej z czekoladek Toblerone (i tylko z nich - jak kąsają szwajcarskie ego przewodnicy francuscy) skalnej piramidy Matterhornu - 16 km.