Dzisiejszy dzień, niedziela, upłynął nam na wylegiwaniu się na deskach pokładu w czasie rejsu. Rejsy zaczynają się w Fethye, do którego dotarliśmy ok. 10. Na przystanku, na którym wysiedliśmy zaczepił nas tutejszy „akwizytor” i starał się przekonać, że bilety można okazyjnie, za 6 mnl. od osoby, kupić już u niego. Nie skusiliśmy się (nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę jest na takim świstku), a w bilety, bez problemu zaopatrzyliśmy się już na przystani.
Rejs podobnie jak poprzednio pozwolił nam się poopalać, co jest możliwe w tych okolicznościach, dla ludzi naszego klimatu tylko przy chłodzącym wietrzyku. Męczącą sprawą jest muzyka, która dudni na całego. Szumu wody można posłuchać jedynie przy okazji postoju, których nie brakowało.
Zabawna sprawa z niektórymi turystami z północy. Tacy Anglicy na przykład, nie opalają się tylko siedzą w cieniu przez cały dzień, na dodatek w koszulkach. W ubraniu też się kąpią. Prawdę mówiąc tak bardzo im się nie dziwię, z tak jasną karnacją pod tureckim słońcem można się poparzyć. Zastanawialiśmy się, po co przyjechali, jeśli nie mogą korzystać ze słońca, które tutaj jest wspaniałe i nie zawiodło nas ani razu w czasie pobytu.
W czasie jednego z postojów odkryłam kałużę wygładzającego skórę błota. Nie zastanawiając się długo cała się nim posmarowałam, co idąc za moim (!) zrobiła też większość współpasażerów. Chyba nie znali zasad działania dobroczynnego okładu, bo po kilku minutach, zanim błotko zdążyło zaschnąć zmywali je. Ja wytrzymałam dłużej, co spowodowało, ze miałam trudności z domyciem się w słonej wodzie. Na szczęście na pokładzie był prysznic i jakoś w końcu doprowadziłam się do porządku.
Dzień dzisiejszy zaliczyliśmy do bardzo udanych. Opaliliśmy się, odpoczęliśmy i jesteśmy gotowi na następną podróż.
Wydatki: rejs 9$/2 osoby, przejazdy 2$