Karmelek, czyli Carmela, przybyła do nas jako małe kocie nieszczęście. Urodziła się w piwnicy. Panie, zajmujące się piwnicznymi kotami wypatrzyły w czyjejś piwnicy kociaczki. W tajemnicy, bojąc się aby właściciel piwnicy nie zrobił im krzywdy, dostawały się tam po drabinie, dokarmiały, leczyły.
Kocięta miały koci katar, chore oczka. Carmela miała zrośnięte powieki jednego oczka. Kiedy przyjechała do nas, miała ze sobą zalecenia od najlepszego okulisty weterynaryjnego, gdzie zawiozły ją te dobre panie. Zapłaciłam za nią złotówkę na szczęście. Szczęście bardzo jej było potrzebne - jej rodzeństwo w większości nie przeżyło.
To miał być Karmelek, ale okazała się być koteczką. Kiedy przyjechała do nas, byla w prawdziwej depresji. Leżała nieruchomo jak koci noworodek, choć miała już 2 miesiące. Jadła w ukryciu, kładła się na twardym, miękkiego się bała. Dała nam popalić, bardzo długo siusiała gdzie popadło.
Ale dziś Carmela jest kochaną, miłą koteczką. Nie wie do czego służą pazurki. Żyje w zgodzie z malamutami, z ludźmi, przychodzą do niej koty z sąsiedztwa, choć jest wysterylizowana. Nie przepada za byciem na rękach, wyrywa sie, ale nigdy w całym swoim kocim życiu nie użyła ani jednego pazura...