Podróż HUmmerem po HAmeryce, czyli Southwest 2008 - Phoenix - punkt wypadowy



Dotarliśmy.

 Dwie godziny wcześniej, bo udało się uzyskać upgrade na liście oczekujących w Atlancie. Bardzo korzystny zbieg okoliczności dał nam dodatkowy czas na wynajęcie samochodu i pierwsze zakupy. Trzeba się przygotować na prawie trzy tygodnie.

 Co samochodu to znów nam się udało. Mieliśmy zabookowany w systemie średniej wielkości SUV - to ze względu na wyprawę po wertepach do Toroweap. Ale w Stanach  bardzo często samochód, który w Europie ma napęd na 4 koła (4WD, AWD) ma napędzany tylko przód. Pogodziliśmy się z tym. Ważne, że miał duży prześwit. Jak już przyszło do wypełniania dokumentów to facet zaproponował upgrade do wyższego modelu.

   - A co jeśli można spytać?

   - Mam dla panów w specjalnej cenie Hummera H3!

 O żesz ty! Zrobiliśmy wielkie oczy. Za 150 dolców dopłaty mieliśmy w pełni ubezpieczony, z opłatą za drugiego kierowcę, full wypasiony wóz legendę. Co prawda w wersji cywilnej, ale Hummer is a car!  

 Lista zalet była zadowalająca: napęd na 4 koła (o czym wcześniej tylko zamarzyliśmy), podgrzewane siedzenia na mroźne noce, szyberdach, klimatyzacja 2-strefowa, niezłe radiem z CD i wpadający w oko ceglasto-czerwony kolor :)

 Intrygował mnie guzik przy lusterku z taką dziwną gwiazdką. Krzysiek wcisnął i usłyszeliśmy z głośników:

   - Hello!, What can I help you? 

   - Doesn't matter, I've just pressed this button by mistake...

 Mieliśmy brykę z systemem pomocy OnStar. Gdyby coś się zdarzyło to można wcisnąć guzik, pojazd wykręci numer pomocy, GPS nas zlokalizuje i pomoc się zjawi. Mało tego mogą ci zdalnie odpalić silnik, otworzyć lub zamknąć drzwi. No totalna inwigilacja! 

 Zajechaliśmy pod motel 666. Jedna ze znanych sieci. Krzysiek przed wyjazdem z Polski zamówił parę rzeczy na Amazonie i spodziewał się je odebrać w recepcji. Normalnie to działa, tylko na nieszczęście w tym motelu pracował kiedyś Polak o imieniu Krzysztof i niezbyt rozgarnięta panienka myśląc, że to paczki do niego odesłała je do nadawcy. No granda! Diabelskie 666 więcej nie zobaczą naszych pieniędzy.  

 W nocy piraciliśmy internet bezprzewodowy z sąsiedniego motelu, bo u nas jak na zlość nie działał. Drugi powód, żeby szóstki omijać szerokim łukiem.

 Wcześnie rano opuściliśmy "piekło" i pierwszy kurs odbyliśmy do samu. Najbliższe dni mieliśmy spędzić w hotelu w Page, ale trochę jedzenia i picie były potrzebne.

 Kolejny sklep to polecany przez mnie wcześniej REI. Kupiliśmy najtańszy zestaw garnków, miseczkę na sałatki, skarperty (rewelacyjne z wełny merynosów, są u nas, ale założyliśmy, że kupimy tam; inna marka to injinji - skarpetki z palcami - podobno świetne do brodzenia po wodzie), 2 naboje gazowe do kuchenki, ja zamiast maty thermorest kupiłem mini dmuchany materacyk (dobry zakup - lżejszy i mniejszy od maty i grubszy! - lepiej izolował od ziemi), worki na jedzenie (żeby schować przed wścibskimi zwierzakami), itp.

 W ten sposób ostatecznie skompletowaliśmy ekwipunek wyprawowy i wyruszyliśmy w drogę. 550 mil do Page.

 Po drodze mijaliśmy, przy wyjeździe z Phoenix wysokie kaktusy świeczniki. Strefa ich występowania zaczyna się jakieś 50 mil na północ od miasta i dalej na południe je można zobaczyć aż do granicy z Meksykiem. No i jeszcze dalej...

  • Kwitnący kaktus świecznik w Phoenix
  • Nasz koliberek (hummy) nieźle się prezentował