2009-01-10

Z Oaxaca i koncertów dla nadwrażliwych miłośników słodkich kobiecych głosów przenosimy się znów na północ. Do Monterrey. Miasto nie leży na szlaku wycieczek i właściwie nie ma się czemu dziwić, bo jest "prawie nowe" i muy industrial jak twierdzą miejscowi. Brak historycznych atrakcji miasto nadrabia jednak życiem kulturalnym, a szczególnie (podobno) tzw. życiem nocnym.

 

A nocą w tutejszych klubach i salach koncertowych dzieją się rzeczy niezwykłe. Rozgrzewka... Celso Piña i Blanquito Man El tren... Pociąg... (ja chce taki zielony dresik!!!:-)

 

Przepraszam, to nie będzie wpis merytoryczny, bo pisząc słucham TEJ muzyki, a to trochę mnie rozprasza. Bujam się i kręcę na fotelu... co chwilę podskakuję i macham rękami... W moim przypadku inaczej się nie da! Ale skoro już wsiedliśmy to tego pociągu, jedziemy dalej...

 

W zasadzie cały ten wpis powinienem zadedykować Celso, który sam będą raczej bladą gwiazdeczką cumbii wpadł na genialny pomysł zaproszenia do wspólnej pracy młodych ze sceny alternatywnej. W ten sposób powstała zupełnie nowa i charakterystyczna właśnie dla Monterrey jakość. Mieszanka, którą naprawdę trudno byłoby sobie wyobrazić, a która okazała się ocierać o muzyczny geniusz! (Moim i tylko moim skromnym zdaniem!)

 

Blanquito Man, jest tu jedynym nie-Meksykaninem. Znany z wcześniejszej działalności w nowojorskim zespole King Changó Wenezuelczyk, dziś udziela się w dziesiątkach projektów spod znaku reggae-ska-rocksteady-dub... I to na całym świecie. Niedawno, znalazłem go nawet na interesującym krążku londyńskiego sound systemu Up bustle & out Mexican Sessions. Keep that cumbia rolling...

 

Ale wracamy do Monterrey. Znów Celso Piña, tym razem wspomagany przez El Gran Silencio w numerze Cumbia poder... El Gran Silencio to jedna z moich trzech ulubionych meksykańskich kapel. Grając ogólnie średnio, załapali się do czołówki dzięki płycie Chuntaros Radio Poder. Z niej pochodzi, łamiący nadgarstki, Chuntaro style... Nie wiem czy są tu miłośnicy polskiego undergroundu muzycznego, ale jeśli przypadkiem jacyś się zabłąkali... Nie przypomina wam to Aliansów?

 

Let's get in to the train... Jedziemy nad rzekę... Cumbia sobre el río - Celso Piña, Blanquito Man i królowie meksykańskiego hip-hopu z Control Machete. Tych ostatnich, nawet umiarkowani sympatycy melodeklamacji, mogą kojarzyć ze ścieżki dźwiękowej do mistrzowskiego filmu Alejandro González'a Iñárritu Amores Perros. Na przykład z duetu z Ely Guerra De Perros Amores...

 

Pozostając na moment przy hip-hopie... Oczywiście nie muszę nawet wspominać, że meksykańskie korzenie mają również muzycy z Cypress Hill i Delinquent Habbits? No to nie będę.

 

Okrakiem pomiędzy hip-hopem i ostrzejszym graniem stoi Molotov. Albo trudno im się zdecydować, albo mają to gdzieś. Podobnie jak polityczną poprawność, czemu wielokrotnie dawali wyraz w swojej twórczości. Frijolero... najlepszy tego przykład, to niemal hymn wśród młodego pokolenia Meksykanów. Chociaż oni akurat nie pochodzą z Monterrey, a z Miasta Meksyk. Więc jedziemy do stolicy... Zabierzemy się z Celso Piñą i Rubenem Albarránem z Café Tacuba... Aunque no sea conmigo... Na uspokojenie.