Było o emigrantach i Tygrysach z Północy, którzy poświęcili się graniu dla nich. Kontynuując wątek granic i ich przekraczania, czas na Lilę Downs, jedną z najlepiej dziś znanych w świecie meksykańskich wokalistek. Lila, z dwoma paszportami - meksykańskim i połnocnoamerykańskim - przekracza granice bez problemów.
Mało meksykańsko brzmiące nazwisko, Lila Downs odziedziczyła po ojcu - amerykańskim malarzu i filmowcu, który przyjechał do Meksyku, żeby nagrać dokument o migracjach ptaków. W czasie swoich wędrówek spotkał śpiewająca w Mieście Meksyk Anitę - Indianke z narodu Mixteca - matkę Lili. Dzięki temu młoda Lila Downs dorastała, na przemian, w górach Sierra Madre, w meksykańskim stanie Oaxaca (skąd pochodziła Anita), w Minesocie i w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych. Pierwsze artystyczne kroki stawiała u boku zespołów grających muzykę mariachi. Miała wtedy jakieś 8 lat. W wieku lat 14., zaczęła już na poważnie uczyć się śpiewać w Los Angeles i w Akademii Sztuk Pięknych w Oaxaca. Dodatkowo, oprócz śpiewu, Lila studiowała również antropologię, specjalizując się w symbolice strojów indiańskich kobiet.
Po powrocie do rodzinnego Meksyku, początkowo jej głównym zajęciem było pomaganie matce w sklepie z częściami samochodowymi.
Podobno jej życie i postrzeganie świata odmieniło się kiedy, w rodzinnej miejscowości w Oaxaca, poproszono ją o przetłumaczenie na język Mixteków aktu zgonu syna jednej z rodzin, który nielegalnie wyemigrował do Stanów i tam zmarł. Rodzina chciała dowiedzieć się co dokładnie się wydarzyło. To doświadczenie miało nauczyć Lilę co znaczy meksykańskie sentimiento i duchowość jej (przynajmniej cześciowo) rodaków.
Jako najbliższą swojej duszy formę ekspresji, Lila Downs wybrała muzykę, nie bacząc szczególnie na jej "stylowość", ale zdecydowanie i wyraźnie "zakorzenioną". Świetny przykład - La iguana - tradycyjna pieśń ze wschodniego wybrzeża w bardzo freestyle'owej aranżacji.
Lila ma na swoim koncie sześć płyt - Una Sangre/One Blood, Arbol de la Vida/Tree of Life, La Linea/Border, La Sandunga, La Cantina i Shake Away -, z których dobrze znam trzy i wszystkie są doskonałe. Arbol de la Vida (Drzewo Życia) z 1999 roku, zawiera utwory śpiewane, między innymi, w kilku językach indiańskich i jest jej najbardziej tradycyjnym albumem. Dwa lata starsza La linea (Granica), poświęcona i dedykowana jest emigrantom i "duszom tych, którzy zginęli przekraczając granicę". Poprzednia płyta, zatytułowana La Cantina, to muzyczna wycieczka po mrocznych knajpach Meksyku, gdzie, jak mówi Lila, Meksykanie przychodzą gdy brak już innych sposobów na rozwiązanie ich problemów i złagodzenie cierpenia, które męczy ich dusze. Piją wtedy tequilę i śpiewają... a bolesna doczesność... coż... staje się bardziej znośna...
Najnowsze wydawnictwo Lili - Shake Away - którego niestety nie miałem jeszcze okazji posłuchać, promuje rewelacyjna kolaboracja z Lamari z hiszpańskiego zespołu Chambao - Ojo de culebra... Oko węża...
Kolejna artystka też nie jest "w pełni" Meksykanką. Urodziła się w małej kanadyjskiej wiosce - Big Indian, ale nie dane jej było zostać prowincjonalną dziewczyną. Zawdzięcza to rodzicom - ojcu pisarzowi i nauczycielowi, z pochodzenia Meksykaninowi, oraz matce - fotografce. Kiedy Lhasa i jej trzy siostry były jeszcze małe, ich rodzice stwierdzili, że rutyna życia na prowincji jest zwyczajnie nudna. Przerobili więc szkolny autobus na dom na kółkach i ruszyli w świat. Przez siedem lat rodzina Lhasy wędrowała po Stanach Zjednoczonych i Meksyku.
Po powrocie do Kanady, w Montrealu, Lhasa spotkała gitarzystę i producenta Yves'a Desrosiers'a. Przez kolejnych pięć lat, grając w barach i na ulicach, pracowali nad albumem La Llorona, który ukazał się w 1997 roku, od razu odnosząc niezwykły sukces. Płytę firmował utwór El desierto...
Kilkset tysięcy sprzedanych płyt, kilka lat w trasie po całym świecie wyczerpało Lhase i postanowiła przyłączyć się do... wędrownego cyrku, w którym pracowały jej siostry. Z tych wrażen powstała kolejna płyta Lhasy - The Living Road - na której znaleźć można ten piękny kawałek... Con toda palabra...