Podróż Muzyczna podróż do Meksyku - Ku pokrzepieniu serc...



2009-01-10

Tę kategorię wyodrębniłem w zasadzie dla tylko jednej grupy - Los Tigres del Norte... Tygrysy z Północy. W zasadzie mógłbym ich wrzucić do jednego worka z resztą gruperos i norteños, ale jest jedna rzecz, która odróżnia Tyrysy od pozostałych, często bezrefleksyjnych kolegów. To tematyka ich piosenek.

 

W Meksyku niewiele osób przyzna, że jest ich prawdziwym fanem. Dlaczego? No sami posłuchajcie... Los Tigres del Norte Por Amor... (btw. muszę dopaść ten film)

 

Dość proste, to dość mało powiedziane. Nasze weselne kapele robią lepiej na uszy niż Los Tigres del Norte, a mimo to panowie od wielu, wielu lat sprzedają setki tysięcy płyt niewiele różniących się od siebie. Pozornie...

 

Kiedyś zapytałem o fenomen tej grupy Fernanda - mojego nauczyciela hiszpanskiego, Meksykanina od kilkunastu lat mieszkajacego w Polsce. Na moje podśmiewanie się z "tworczości" Tygrysów, miał tylko jedno wytłumaczenie: najwyraźniej niezbyt przykładam się do lekcji, bo nie rozumiem o czym śpiewają. Los Tigres del Norte, klasyczny przykład muzyki norteño, bez reszty poświęcili się śpiewaniu o problemie emigacji Meksykanów do USA. Ich piosenki mowią o "mokrych grzbietach", jak pogardliwie nazywają nielegalnych emigrantów funkcjonariusze la migra - straży granicznej. O doli i niedoli tych, którym udało się przepłynąć Rzekę. O tęsknocie za ojczyzną, za ukochaną, za rodzinnym miasteczkiem i domową kuchnia. Za tym wszystkim, co zostawiamy za sobą decydując się na emigrację. Odkąd zobaczyłem tęsknotę w oczach Fernanda, słuchającego tych prostych rytmów i nienajgłębszych, ale prawdziwych rymów, nabrałem do Tygrysów szacunku. Poza tym, od jakiegoś czasu wiem, że życie na emigracji potrafi dać w kość...