2009-01-10

O ile pieśni mariachis są najbardziej znane i rozpoznawalne, o tyle najbardziej rdzennym tradycyjnym nurtem w muzyce meksykańskiej, jest canción ranchera. Nie tak radosna i wesoła, nie tak rozrywkowa i polifoniczna, canción ranchera to wyśpiewany ból. Ból istnienia, który jest brzemieniem z jakim rodzą się wszyscy Latynosi - ból życia, miłości, biedy, opuszczenia...

 

Najsłynniejszą przedstawicielką tego gatunku jest Chavela Vargas. Postać tyleż niezwykła, co tajemnicza. Obecna na scenie od 50. lat, ale poza Meksykiem, czy może szerzej, poza światem hiszpańskojęzycznym, właściwie nieznana.

 

Urodziła się w 1919 roku w biednej chlopskiej rodzinie w Kostaryce, ale kiedy miała 14 lat, uciekła do Meksyku, gdzie mieszka do dziś...

 

--
Przyjechałam do Meksyku, bo ma w sobie moc, jakiej nie ma żaden inny kraj na świecie. Nie było to jednak veni, vidi, vici. Moje życie w Meksyku, to lata walki, bo jest to również kraj wielkich społecznych nierówności, w którym kobieta musi być słodka i wyrzekać się siebie.
[Chavela Vargas]
--

 

Śpiewać zaczęła raczej późno, bo będąc już po trzydziestce, ale to i tak wystarczyło, żeby na stałe wpisać się do ksiąg historii. Pierwsze kroki na scenie stawiała, na początku lat 50., u boku legendy meksykańskiej muzyki José Alfredo Jimenez'a. Na debiutancki album przyszło jej jednak trochę poczekać. Aż do roku 1961, a więc kiedy miała już, nie wypominając, 42 lata.

 

Ta i kolejne płyty, ukazujące się w latach 60. i 70. przyniosły Chaveli umiarkowaną popularność w przybranej ojczyźnie i w Hiszpanii. Niestety, popularność ta obróciła się przeciwko niej. Gdzieś pod koniec lat 70. artystka na dobre pogrążyła się w alkoholizmie i na kilkanaście lat słuch o niej zaginął.

 

--
W piątek dostawałam nowy samochód, ale do poniedziałku nie miałam nic. Upijałam się, szłam śpiewać na ulicę i spoźniałam się na występ. Piłam tequilę i przepiłam wszystko co kiedykolwiek posiadałam. Dlatego nie pozostawiłam po sobie nic...
[Chavela Vargas]
--

 

Trwajacą kilkanaście lat pijacką orgię przerwał na poczatku lat 90. występ w filmie Wernera Herzoga Krzyk Kamienia, jednak zaraz po zdjęciach Chavela znów zaszyła się w spelunkach Miasta Meksyk. Tam znalazł ją hiszpański reżyser Pedro Almodovar, który pomógł jej zwalczyć alkoholizm i odbudować karierę. Symbolicznym triumfem w tej walce był pierwszy wielki koncert, po latach milczenia, dla 20. tysięcy osób na Zócalo - głównym placu Ciudad de Mexico.

 

Chavela Vargas znana jest również ze swojej pozamuzycznej działalności. Chociaż działalność to chyba niewłaściwe słowo...

 

Panna Vargas (tak, tak, mimo 90. lat nadal panna), jest zdeklarowaną lesbijką i działaczką na rzecz równouprawnienia mniejszości seksualnych. Rzecz to o tyle niezwykła, że w tradycyjnie patriarchalnych i zdominowanych przez kulturę machismo, społeczeństwach latynoamerykańskich, takie afiszowanie się ze swoją homoseksualną orientacją naraża kobietę (nie tylko zresztą kobietę) przynajmniej na śmiech i poniżanie. Chavela jednak nie zraża się tym i od lat walczy ze wszystkimi o tolerancję i szacunek. Począwszy od rządów a skończywszy na Kościele. Nie jest więc przypadkiem, że podczas jej koncertow nad tłumem powiewają tączowe flagi - symbol ruchu walczącego o równouprawnienie mniejszości seksualnych. Jak choćby podczas tego występu w Madrycie... Chavela Vargas Luz de luna... Światło księżyca.

 

Wielką miłością... Miłością życia, Chaveli Vargas była Frida Kahlo. Ja zaś Fridzie zawdzięczam odkrycie twórczości Chaveli. Artystka pojawiła się zarówno w filmie poświęconym tej najbardziej znanej meksykańskiej malarce, jak i na ścieżce dzwiękowej we wspaniałym wykonaniu pieśni la Llorona...

 

La Llorona, czyli rozpaczająca, płacząca kobieta, to postać, która w pewien sposób łaczy wszystkie Meksykanki. Nie jest to żadna realna postać, to raczej legenda-symbol, obecny w kulturze meksykańskiej od czasów przedhiszpanskich. Llorona to kobieta nieszczęśliwa. Z różnych powodów. Braku miłości, nieszczęśliwej miłości, zdrady, cieżkiego życia, czy nawet z powodu zabójstwa własnych dzieci. Duch takiej właśnie rozpaczającej dzieciobójczyni krąży po zaułku Calejón del Aguacate, na Coyoacán, nękając wieczornych i nocnych przechodniów. Inna Llorona mieszka wśród kanałów Xochimilco - pływajacych ogrodów położonych na obrzeżach Miasta Meksyk.

 


Jeśli Chavela Vargas, jest królową canción ranchera, to niekwestionowanym królem gatunku jest José Alfredo Jiménez. Sam występował rzadko i dawno, ale ilość kompozycji jakie po sobie pozostawił jest imponująca. Z tego bogactwa czerpie cały muzyczny świat Ameryki Łacinskiej. Wystarczy wspomnieć ostatnią składankę jaką mu poświęcono: El Mundo Raro del Que Sigue Siendo el Rey. José Alfredo Jiménez. Wśród dwudziestu wykonawców znaleźć można największe gwiazdy kontynentu, na codzień wykonujące najróżniejszą muzyke: Julieta Venegas, Cartel De Santa, Los Aterciopelados, Bacilos, Moenia, Maná...

 

Ci ostatni, sami mający status niemal bogów, na stałe włączyli jeden z utworów Jimeneza do swojego repertuaru... Te solte la rienda... Popuściłeś wodze. Tytuł jak najbardziej adekwatny w przypadku muzyki opowiadającej, między innymi, o życiu vaqueros - północnomeksykańskich cowboy'ów.

 


W kraju tak kipiącym od polityki, w którym część polityków deklaruje nieustanną, trwającą od drugiego dziesięciolecia ubiegłego wieku rewolucję, nie może zabraknąć artystów wyrażających swoje poglądy przez muzykę. Jednym z naważniejszych przedstawicieli tego nurtu, meksykańskim Bobem Dylanem, wiecznym bojownikiem o sprawy stracone, jest Oscar Chavez.

 

Mimo że przekaz Chaveza jest jednoznacznie lewicowy, nigdy nie był sympatykiem reżimu mieniącego się rewolucyjnym, a który przez ponad siedemdziesiąt lat rządził Meksykiem. Był nękany, poniżany, wyszydzany, nazywany zdrajcą... Ale zawsze robił swoje - walczył słowem i muzyką o lepszy, taki, jakim on go postrzegł, świat dla milionów Meksykanów żyjących w nędzy, bez prawa głosu, opuszczonych przez rząd mieniący się ich obrońcą.

 

Oscar Chavez Se vende mi país... Sprzedaje się mój kraj...

 

Nieprzypadkowo jedna z jego ostatnich płyt poświęcona jest walce Indian z Chiapas i nieprzypadkowo w powyższym klipie pojawiają się migawki z ostatniego wyścigu do "fotela orla", jak w Meksyku określa się urząd prezydencki. Chavez nie oszczędza nikogo kto kłamie, mydli oczy i próbuje grać na ludzkich nieszczęściach. Nawet jeśli jest to "wybierany co sześć lat władca absolutny", nietykalny, nieomylny, święty prezydent...