Korrida (hiszp. corrida de toros od hiszpańskiego correr - "biegać") - rytualna walka z bykiem, widowisko popularne w Hiszpanii, według niektórych zwyczaj sprowadzony na Półwysep Iberyjski przez Arabów (ale w żadnym z państw muzułmańskich nie istnieje; inne wersje mówią o Kartagińczykach lub Rzymianach). Kiedyś zwyczaj popularny wśród arystokracji, w walkach brali udział nawet królowie (np. Filip IV). Wg źródeł pierwsza korrida odbyła się na cześć Alfonsa VIII w 1133 roku[1] - tyle za Wikipedią.
Walkę byków można traktować w różny sposób. Większość osób uznaje ją za maltretowanie zwierząt, orgię sadyzmu, spektakl równy rangą tym, które odbywały się w starożytnym Rzymie. Jest też w corridzie coś z gorącego charakteru ludzi tu mieszkających. Pomimo wielu protestów w Hiszpanii, spektakle te są bardzo popularne w Andaluzji. Widziałem całe rodziny przychodzące wraz z dziećmi na walkę. Widziałem ludzi, którzy mają wykupione abonamenty roczne i przychodzą na każdą corridę i siedzą na swoim stałym miejscu. Oglądałem transmisje telewizyjne na dwóch kanałach, słuchałem transmisji w radio. Czytałem nazajutrz recenzje z dnia poprzedniego w lokalnej gazecie El Sur, ale też w El Pais. Żywe komentarze: ...torreador był do kitu, ...skąd oni wzięli te byki płochliwe jak zające?...
Poszedłem na walkę z ciekawości i .....żeby robić zdjęcia. Najpierw wymyśliłem temat - moda. Stroje torreadorów przyciągają oko krojem, haftem, złotem, kolorem. Faceci wciśnięci w ten strój wyglądają trochę jak faceci w rajtuzach. Te ich buciki jak balerinki, czapki. Aktorzy przybierający różne dziwne pozy. Wydawało mi się, że unikając krwi i całej niepozytywnej otoczki zdołam zainteresować odbiorców właśnie strojem. Ale obok tego zaczęło się dziać tak wiele na arenie, że zacząłem robić zdjęcia akcji. Serie zdjęć. Można analizować fazy ruchu człowieka i zwierzęcia. Grę pomiędzy przegranym i wygranym. Można analizować refleks człowieka, odległość od półtonowej (i więcej) masy mięśni, z pozoru nieruchawej, zdolnej jednak przy najmniejszym błędzie człowieka wykorzystać go i próbować przeważyć szalę na swoją stronę.
Pierwsza walka, doświadczony gość. Moment kiedy miał nastąpić ostateczny cios. Chwilowe zawachanie, krok w lewo, a nie w prawo i sytuacja odmienia się. Widzę przez wizjer aparatu śledząc obiektywem sylwetkę tego samego zwycięzcę jak byk podrzuca go rogami, on wywija salto, spada na plecy, a rozjuszone zwierzę dźga jego ciało z impetem rogami. Pstrykam jeszcze serię zdjęć, zdejmuję palec z migawki. Przestałem...Nie mógłbym być fotoreporterem wojennym...
Myślę, że jeśli ktoś obejrzy będzie wiedział co miałem na myśli...
Tekst i zdjęcia: Sylwester Zacheja