Podróż Lody o smaku Malagi - Największe (suche) bagna Europy)



W swoich innych podróżach Polowanie na dzikiego zfiesza i Dzikie mokradła Everglades... opisywałem moje doświadczenia związane z odwiedzaniem kolejnych bagiennych terenów i tym co tam zastałem. Tym razem odwiedziłem największy obszarowo park narodowy Europy - Coto de Doñana. Problem z moją wizytą jest tylko jeden... nie trafiłem z terminem. Bagno wyschło, zresztą jak miałoby nie wyschnąć kiedy temperatury w ciągu dnia osiągają po 40 stopni C w cieniu.

 

Park Narodowy Doñana w Hiszpanii rozciąga się na powierzchni 50 tys. 720 ha, na południowym zachodzie Półwyspu Iberyjskiego. Większość jego obszaru należy do prowincji Huelvy, część (o niewielkim znaczeniu ekologicznym) do prowincji Sewilli. Nazwa bierze się od imienia Doñi Any - jak tej dziewczyny z Don Juana de Marco :)) - żony siódmego diuka Mediny Sidonii czterysta lat temu.

 I tyle za wikipedią... suche dane niewiele dają. Postaram się opisać moją przygodę z parkiem. Żadną tam wielką wyprawę. Wycieczkę zorganizowaną. Jedyną możliwą do zrealizowania przez biura obsługujące park w tak krótkim czasie.

 Jako punkt pomiędzy kontynentem europejskim i afrykańskim miejsce to stanowi ważny szlak komunikacyjny dla ptaków w czasie migracji wiosennych i jesiennych. Ponad 250 000 ptaków przelatuje tędy w ciągu roku znajdując na krótki moment miejsce postoju i wytchniena. Te ptaki dawały mi do myślenia. Od dawna chciałem zobaczyć całe stada flamingów brodzących po płytkiej wodzie w poszukiwaniu pożywienia. Takie widoczki jak z Afryki nad Jeziorem Wiktorii, czy w Boliwii na płaskowyżu Altiplano, czy podobno na Florydzie w Everglades (choć nie spotkałem, bo znów nie ten termin, a ptaszyska po jednym z churaganów zmieniły miejsce postoju) pociągają mnie. Fuente de Piedra też zawiodło. To może tu...

 Wyczytałem w jednym z przewodników, że władze parku w porozumieniu z kilkoma firmami organizują wycieczki po parku w specjalnych terenowych ciężarówkach. Tylko trzeba zrobić rezerwację.... telefonicznie. Ok. Poczułem się na tyle pewnie z moim hiszpańskim, że odważyłem się nie używać angielskiego. Udało się! Poszło banalnie prosto. Mam miejsce. Samochód też, nic tylko w drogę. Do miejsca zbiorki bagatelka... 270 kilomentrów. I tak wiedziałem, że pojadę.

 Wybrałem porę popołudniową. Liczyłem na lepsze światlo przy ewentualnych zdjęciach niż poranny blask pionowo padających promieni słonecznych.Wycieczki po południu zaczynają się od 17.00. Miałem sporo czasu do wykorzystania. Po drodze z Malagi postanowiłem odwiedzić Sewillę. Miałem jedno miejsce upatrzone po przeczytaniu podróży kruffeczki Moja Hiszpania Real Alcázar.

 W Sewilli poszło mi gładko i postanowiłem wyjechać w kierunku miasteczka El Rocío. Po korkach wzdłuż ulicy biegnącej brzegiem Gwadalkiwiru wyjechalem na autostradę. Dotarłem dwie godziny wcześniej przed umówioną zbiórką. Szkoda czasu. Rozejrzałem się po El Rocío - są flamingi na jeziorze....to będą i potem.

 Pojechałem w kierunku Matalascañas zobaczyć wybrzeże Antlantyku. Droga umknęła szybko. Nabrałem jeszcze paliwa. Nie znalazłem parkingu i do plaży nie dotarłem. Zawróciłem do El Rocío.

 Umawialiśmy się przy głównej ulicy w kierunku do Matalascañas właśnie, jakoś w w centrum miasteczka. Znalazłem nawet stojącą taką charakterystyczną zieloną ciężarówkę. Czekam i nic. Obok otwarte drzwi do biura Cotovisitas. Wszedłem, pytam, podaję nazwisko. Nie mamy takiego na liście. Podaję telefon, na który dzwoniłem....Aaaa, to konkurencja. Oni mają biuro dalej. Ale gdzie. Kolejny telefon. Tłumaczą, ale coś bardzo pokrętnie. Co ciekawe w stronach Ministerstwa odpowiedzialnego za ochronę środowiska i parki narodowe też były tylko telefony, żadnych mapek, gdzie i co? Zwróciłem się do dziewczyny, żeby mi pomogła, bo ja specjalnie z Malagi przyjechałem na wycieczkę. Zadzwoniła pod tamten numer telefonu i poprosiła, żeby na mnie poczekali. Wytłumaczyła mi dokąd podjechać. Miałem 18 minut na przejechanie 12 kilometrów na drodze z ograniczeniami. Ale udało się dzięki uporowi i woli walki. Zapłaciłem w kasie 26 Euro za wycieczkę, wsiadłem do ciężarówki zajmując miejsce przy otwartej szybie (klimatyzacji nie było) i po kilku minutach ruszyliśmy.

 Droga wiodła do Matalascañas. A jakże, tam jest wjazd na teren parku. Potem jedzie się szeroką plażą atlantycką, piękny piasek, jakieś ptaszyska siedzą sobie na brzegu. Nie zatrzymujemy się. A chciałem ustrzelić piękne faktury pofalowanego piachu. Kicha :(

 Po ujechaniu kilku kilometrów skręcamy prostopadle do wydm i wjeżdżamy w nie. Ciężarówka kołysze się dając wrażenie jazdy w siodle. Buja się to w tył, to w przód. Ale jedzie po grząskim piachu dalej. Robię zdjęcia w czasie jazdy bez zatrzymania, z ręki. Trudno, czułość ISO 400, czasy rzędu 1/1500 do 1/4000 s. To, że coś widać na klatkach po późniejszej obróbce to cud.

 Stanęliśmy w mało ciekawym miejscu. Próbuję jakiś ciekawych kadrów. Nie chciało mi się wyciągać statywu. Mało czasu. Odpuszczam sobie.

 

 Po wyjechaniu z piaszczystych wydm pojazdy (spotkaliśmy drugą ciężarówkę) docierają do pasma podobnego do naszych kosówek w Tatrach. Nazywają się corrals. Te drzewka rosną po około dwadzieścia lat i obumierają ustępując pola nowym. Cykl życia jest krótki. Po drodze spotykamy dziko żyjące krowy co wywołuje duże ożywienie wśród hiszpańskich pasażerów.

 Dalej wjeżdżamy w jeszcze inny krajobraz - pogranicze lasu i torfowisk (wyschniętych). Możemy obserwować stadka jeleni i danieli. Czasem dziki i krowy. Innym razem wszystkie te gatunki naraz.

 Jedziemy równolegle do wybrzeża docierając do brzegu rzeki Gwadalkiwir. Tutaj krótki postój w odosobionej osadzie na pustkowiu. Oglądamy chaty pokryte darnią. Niedaleko przy przystani cumuje parowiec jak z Missisipi.

 Ruszamy dalej jadąc tym razem wzdłuż brzegu rzeki docierając do jej ujścia do Atlantyku. Dalej skręcamy w prawo na morską plażę i wracamy jadąc w kierunku Matalascañas.

 Pomimo tego, że to park narodowy kierowcy urządzają sobie rajd po plaży co jakiś czas podrywając do góry stada wypoczywających ptaków. Mewy jak szalone startują. Pstrykam zdjęcia, znów na bardzo krótkich czasach. Nikt się nie zatrzymuje.

 Mijają cztery godziny wycieczki po parku. Czuję niedosyt. Nie tego się spodziewałem. Nie ta pora roku. Mało czasu na zdjęcia. Ale zobaczyłem na własne oczy to miejsce. Pomimo ceny, raczej było warto. 

 Poniżej trochę zdjęć robionych w biegu, z ręki, czasem pod światło...

  • Jelonki
  • Jeleń
  • Daniele
  • Parowiec na Gwadalkiwirze
  • Dzicz na plaży...
  • Przebieranie odłowionych muszelek...
  • Powrót w kierunku Matalascañas
  • Plaża niedaleko Matalascañas
  • Plaża niedaleko Matalascañas
  • Dzikie krowy
  • Wydma
  • Wydma
  • Plaża niedaleko Matalascanas
  • Brzeg Gwadalkiwiru
  • prawie jak Impala...
  • Mama z młodym
  • Stadko Danieli
  • Mama z młodym
  • Rozbrykany maluch :)
  • Takimi ciężarówkami zwiedza się park
  • Daniele z dzikiem
  • Daniel
  • Plaża w kierunku Matalascañas