Kolejny dzien zaczal sie dosc nieszczesliwie – juz w drodze na jedyna w okolicy stacje benzynowa, Basia zlapala gume co opoznilo podroz o prawie godzine. Gdy jednak ruszylismy, nauczeni doswiadczeniem wszyscy razem, nie moglismy przestac zachwycac sie okolicznymi widokami – nie przeszkadzaly nam coraz czesciej zastepujace wioski – bazy wojskowe oraz wszechobecnosc ciezko uzbrojonych zolnierzy Indyjskich. Z usmiechem spogladalismy na kolejne przydrozne tablice, tudziez informujace o ogolnym bezpieczenstwie (‘Jesli jestes mezaty – rozwiedz sie z alkoholem’) czy to ostrzegajace przed niebezpieczenstwem ze strony ‘nieprzyjaciol' (Uwazaj, wrog Cie obserwuje!) czy czysto propagandowe majace umocnic ducha okupowanego narodu (‘Indie sa caloscia – od Kashmiru po Kanyakumari’ czy ‘Kashmir to Nasza Duma – powod zazdrosci Sasiadow’).
O miejscowosci Drass slszelismy rzeczy koszmarne – oczywiscie od Hindusow – ze to kolebka terroryzmu, ognisko wszystkich walk wyzwolenczych (oj, przepraszam, separatystycznych!) i pierwsze miasto ktore, korzystajac z okazji, przylaczyloby sie do Pakistanu. Dotarlszy jednak tam, jako pierwsza rzucila sie w oczy tablica informujaca ze oto znajdujemy sie w drugim najzimniejszym zamieszkanym miejscem na Ziemi – temperatura zmierzona w 1999 wyniosla bowiem -60 stopni Celsjusza! Na szczescie ta niewielka osada nam takich ‘przyjemnosci’ oszczedzila. Zawitalismy do lokalnej jadlodajni, tam zapewniwszy nas ze dostajemy mieso kozie podano nam wolowine – dla wszystkich bylo to rownie pozytywnym zaskoczeniem co otwartosc i przyjazne nastawienie miejscowych ktorzy to przeciez powszechnie posadzani byli o chec zniszczenia swiata. Sam lokal w ktorym jedlismy to temat na osobny komentarz – wymalowany calkowicie na bialo-zielono, ozdobiony podobiznamy Ayatollahow, z transmitowanym wlasnie meczem krykieta Pakistan – Sri Lanka.
Zegnani usmiechami i przyjacielskimi pozdrowieniami przez mieszkancow Drass, zaczelismy kilkudziesieciokilometrowa wspinaczke na ostatnia z wysokich przeleczy – choc nie najwyzsza, to jednak nie cieszaca sie specjalnie dobra slawa ze wzgledu na obfite opady sniegu Zojila.
Kto wie, czy nie byla to najpiekniejsza czesc calej podrozy – mijani brodaci pasterze prowadzacy na skaliste zbocza stada koz i owiec, namioty nomadow, stada dzikich koni i oslow oraz naprawde niezapomniana przyroda. Plaski i dosc dlugi szczyt przeleczy, zgodnie z oczekiwaniami, pokryty byl sniegiem, blotem i dziesiatkami strumieni ktore musielismy przekroczyc. Dla doswiadczonych kilkudniowym maratonem motocyklistow nie stanowilo to wiele ponad fantastyczna przygode.
Po drugiej stronie przeleczy przywitanie nie bylo juz tak przyjazne – posterunki ciezko uzbrojonych zolnierzy armii indyjskiej niszczyly najbardziej pejzazowe krajobrazy, w dolnych partiach konwoje kilkudziesieciu wojskowych pojazdow silnie chronione przez uzbrojonych w AK47 zolnierzy nie byly czyms co chcielibysmy widziec w rownie pieknym zakatku swiata. Witamy w Kashmirze!
W takich warunkach, mijajac cierpliwie konwoj za konwojem, oddychajac spalinami diesla dojechalismy poznym popoludniem do najwiekszego miasta okupowanego Kashmiru – Srinagaru. Tutaj to zaplanowany mielismy nocleg u rodziny Roufa. Zostalismy podjeci po krolewsku – najpierw popoludniowa ‘Kawa’ – nie mylic z naszym czarnym napojem! Kawa to lokalny napoj na bazie orzechow, szafranu i ziol pasujacy idealnie do pysznych przekasek. Mimo obowiazujacej w Srinagarze godziny policyjnej postanowilismy udac sie nad jezioro Dal – najwieksza atrakcje okolicy. Droga powrotna do domu to wojsko na kazdym kroku, opancerzone transportery na rogatkach i porozciagane barykady z drutu kolczastego dala nam sporo do myslenia na temat jakim okrucienstwem jest wieloletnia okupacja Kashmiru przez Indie, Pakistan i Chiny. Ulatwilo nam to troche zrozumienie punktu widzenia ‘przyjaciela rodziny’ - profesora na University of Kashmir ktorego udalo nam sie poznac. Przytaczyl wiele przykladow naruszania nie tylko prawa ale i podstawowych zasad przez armie okupujaca, jednoczesnie jednak sprowadzajac wszystko do poziomu religijnego konfliktu gdzie uciskani Muzulmanie calego swiata zostali ometkowani przez zachodnia propagande jako terrorysci i na tej wlasnie podstawie Indie czuja sie bezkarne w Kashmirze a swiat przyglada sie temu z usmiechem. W strone Pallavi – jedynek ‘prawdziwej’ Hinduski w naszym gronie – puszczano niespecjalnie przyjazne spojrzenia, a ta z wyjatkowa i niespotykana dla siebie skrytoscia mowila o sobie starajac sie za wszelka cene ukryc fakt, ze jej tata jest wysokim oficerem indyjskiej armii.
Wieczerza byla zdecydowanie tym czego potrzebowalismy – wycienczeni kilkudniowa jazda i nieregularnymi posilkami ograniczajacymi sie do tostow, jajek w roznej postaci oraz noodli, delektowalismy sie wykwintnymi miesami, spakiem prawdziwego pieczywa, niesamowitymi curry i wszystkim co na okazje naszej wizyty przygotowala mama Roufa. Nasza biala Afrykanka i najbardziej imprezowa ‘terrorystka’ Yasmina, gdy tylko rodzina dowiedziala sie ze pochodzi z Maroka, badz co badz kraju Muzulmanskiego, zostala obdarowana swieta woda przywieziona przez rodzine z Haj – dorocznej pielgrzymki Muzulmanow do Mekki. Niestety nam – niewiernym – mimo arafatek na szyjach nie udalo sie przekonac rodziny ze rowniez na lyka zaslugujemy.