Oficjalne serwisy zwiazane z Dalai Lama rzadem na uchodzctwie glosza, ze to nie okupowana przez Chiny Lhasa czy nawet siedziba wladz Tybetanskich – Dharamsala, ale wlasnie Leh i Ladakh jest najblizej do prawdziwego Tybetu – kulturowo, krajobrazowo i duchowo. W miasteczku nie sposob nie zawitac do jednej z wielu Stup – kapliczek z ktorych jedna, Shanti Stupa, krolowala na wzgorzu tuz powyzej naszego guesthouse’u. W jej kierunku kazdego rana mozna spostrzec mnichow zwolna pokonujacych tasiemki schodow prowadzocych na gore, z zapalem krecacych modlitewnymi mlynkami. Calosc otoczona zwojami flag z buddyjskimi modlitwami wypisanymi na roznokolorowym plotnie.
Na jedyny wolny dzien podczas naszej wyprawy zaplanowany mielismy niewiele ponad slodkim nic-nie-robieniu. Co jednak dziwne, juz okolo 8 rano spotkalismy sie wszyscy na sniadaniu - przyzwyczajeni do zrywania sie o swicie, nie moglismy przezwyciezyc nawykow nawet podczas ‘fajrantu’. Niestety, dosc sporo czasu musielismy spedzic serwisujac nasze motory – tysiac pokonanych kilometrow w wiekszosci po gorach to nie tylko sfatygowane amortyzatory, zweglone od niedopalonego paliwa swiece i wymagajace zmiany ustawien karboratory ale i poluzowane lacuchy i zapchane filtry powietrza. Frenchie na dodatek, oprocz niezbednych usprawnien ukladu jezdnego uzupelnil zapas czesci zamiennych czym ulzyl nieco przestraszonym nieco brakiem zapasowych detek w rozmiarze jego Hondy i Basi Yamahy. Do naszej wycieczki dolaczyl jeszcze Anubhav – przyjaciel Pallavi – zapalony mechanik ktory na bazie samochodowego produktu lokalnego skonstruowal wlasnego wyczynowego czterokolowca ktorego wlasnie testowal w Leh i okolicach.