Podróż Na motorach przez Himalaje - W krainie Lamy



2009-06-18

Pobudke zarzadzismy na 4 rano, by jak najszybciej zabrac sie do pokonywania 250-kilometrowej gorskiej trasy planowanej na ten dzien. Odretwieni po zimnej nocy w namiocie zjedlismy szybkie sniadanie, nastepnie odsniezanie pojazdow i gdy juz mielismy ruzyc, okazalo sie ze nasze Pajero odmawia posluszenstwa. Kilkadziesiat przeklenstw rzuconych w strone silnikow diesela ale juz po chwili znalezlismy Jeepa ktory zgodzil sie sprobowac pociagnac samochod by ten ‘ruszyl na pych’. To nie dosc ze nic nie dalo to jeszcze nie wytrzymala lina pociagowa zakupiona wczesniej w Tajlandii. Dzwiek samochodu wskazywal ze z kazda minuta jest coraz lepiej – probowalismy wiec pchac, ale jako ze wysilek na wysokosci prawie 4500mnpm jest malo efektywny, padlismy na droge po 20 metrach usilujac zlapac glebszy oddech rozrzedzonego powietrza. Tu z pomoca przyszla natura – pierwsze promienie slonca wychodzacego zza bialych szczytow skierowane pod otwarta maske Pajero rozgrzaly  silnik na tyle ze po kilku(nastu) kolejnych probach, malo zdecydowanie, lecz wystartowal.

Narzucilismy mocne tempo, po kilkudziesieciu kilometrach zacela sie wspinaczka na kolejna przelecz. Droga do niej prowadzila na poczatku przez Gata Loops – serie 21 dziewiedziesieciostopniowych serpentyn wyprowadzajacych jadacych prawie kilometr wyzej. To tutaj w pewnym momencie Frenchie zlapal gume. Ochoczo zabralismy sie do zmiany detki, jednak okazalo sie ze facet mial tylko jedna zapasowa, na dodatek tylna ktora roznila sie rozmiarem od poszukiwanej przedniej. Postanowilismy jednak sprobowac. Zalozylismy na rame, jednak z jakis powodow nie dalo sie jej napompowac. W miedzyczasie Tom wyruszyl na poszukiwania Basi ktora przy sobie miala dodatkowa zapasowa detke. Na nieszczescie jednoczesnie i ona miala problemy z cisnieniem w oponach – na ratunek przyszli jej czlonkowie Malezyjskiej wyprawy na K2 ktorzy to mieli ze soba elektryczne sprezarki – wystarczylo by dotrzec do najblizszej osady gdzie lokalny specjalista w pare chwil rozwiazal problem. Natomiast kilkaset metrow nizej, reszcie zespolu udalo sie szczesliwie uporac z przebitym kolem i ruszyli w poscig za pozostalymi. Jednak slabo przespana noc i ogolne zmeczenie odbily sie chyba najwyrazniej na Karolu ktory to na jednym z kamienistych zjazdow nie utrzymal w ryzach swojej kilkusetkilogramowej Jezebel i zaliczyl, jak sie pozniej okazalo, nie ostatni z perspektywy teamu, wypadek. Obylo sie na szczescie na strachu i niegroznych potluczeniach po ktorych juz nastepnego dnia nie bylo sladu. Wszyscy spotkalismy sie w tymczasowej osadzie Pang, gdzie zjedlismy pozywne noodle – jedyna znana forme wysokogorskiego prowiantu swerwowana przez lokalnych.

Nastepnie jeszcze kilkusetmetrowa wspinaczka na ponad 5-tysieczna przelecz Lachulung La, zjazd 500m w dol i znalezlismy sie w miejscu niezwyklym. Morey Plains – niezamowita, dluga na 30 kilometrow a szeroka moze na 500m, plaska jak stol rownina przypominajaca wawoz. Widok niesamowity, przepiekne krajobrazy i nijak czlowiek nie byl w stanie uwierzyc ze znajduje sie na ponad czterech i pol kilometra nad poziomem morza. Mimo ze prozno bylo tutaj szukac czegokolwiek bardziej przypominajacego droge, gonieni przez czas brawurowo mknelismy po szutrowo-kamienistym podlozu wzniecajac w powietrze chmury kurzu.

Wraz z koncem Morey Plains rozpoczal sie podjazd pod najwyzsza na naszej trasie przelecz Tanglang La bedaca jednoczesnie brama wjazdowa do krainy Ladakh. Kilkudziesieciokilometrowa droga na ktorej nasze pojazdy cierpialy wyjatkowo z niewystarczajacej zawartosci tlenu w atmosferze, wyniosla nas na ponad 5300 metrow gdzie oddychajac ciezko, smagani przeszywajacym wiatrem i przenikliwym zimnem, celebrowalismy zdobycie drugiej najwyzszej przejezdnej przeleczy na swiecie! Poinformowal nas o tym znak topograficzny dodajac dosc tepym zartem: ‘Niewiarygodnie, czyz nie? (Unbelievable, Is Not It?)’Podbudowani sukcesem zabralismy sie za dluzacy sie w nieskonczonosc zjazd zabierajacy nas prawie 2km nizej – tutaj okazalo sie ze ‘maly’ Tom albo niespecjalnie dobrze wyliczyl zapotrzebowanie na paliwo swojej Roxy, lub po prostu ta okazala sie niebywale pazerna na produkty ropopochodne. Tu z pomoca przyszedl sztucznie powiekszany bak Jacka – spuscilismy butelke paliwa ktorej wskazniki nawet nie zauwazyly, a to pozwolilo Tomowi dotrzec do stacji do ktorej brakowalo juz naprawde niewiele.

Po jakims czasie przekroczylismy granice Ladakhu – sceneria zapierajaca dech w piersiach! Juz pierwszy rzut oka kazal nam sie zatrzymac i ponapawac pieknem i dzikim pieknem skalistych szczytow przypominajacych zywcem scenerie filmowej adaptacji Wladcy Pierscieni.

Przekraczajac rozsiane co kilkanascie kilometrow, upstrzone zielonymi i zoltymi polami wioski, bylismy serdecznie pozdrawiani przez mieszkancow, a dzieci ryzykujac zycie probowaly nas zatrzymac by... uscisnac reke! Zatrzymalismy sie jeszcze na rozstaju drog w miejscowosci Upshi a stamtad pozostalo niewiele ponad 50 kilometrow prostej i spektakularnie pieknej drogi do najwiekszego miasta regionu i jednoczesnie glowego celu naszej podrozy – Leh. Jednak i tutaj pojawily sie drobne problemy – na kilkanascie kilometrow do celu Frenchie ponownie przebil opone dajac samemu sobie jednoznaczny sygnal do kompetnego serwisu ogumienia przy najblizszej nadazajacej sie okazji. Tu jednak postanowilismy zaryzykowac – napompowalismy gume do pelna i ponawiajac po drodze operacje, udalo nam sie dotoczyc do spowitego juz mrokiem, majestatycznego, otoczonego gorami Leh.

Ten etap podrozy w ruchomych obrazkach:

http://karino.blox.pl/2009/07/Lords-of-the-Wheels-part-3.html

  • Crossing the stream
  • Frenchie
  • Rocks
  • Windy road
  • The Gang at TanglangLa
  • Basia at Morey Plains
  • Sarchu Plains
  • Gata Loops
  • Ladakh!
  • Morey Plains - z okna Jeepa
  • Nomads
  • Mnich at Upshi