Lubie Portugalię. Lubie jej spokój. Lubie jej powietrze, i to, że mają najlepsze ciastka na świecie... Może kiedyś pokusze sie na lamach tego serwisu o opisanie moich iberyjskich podróźy - zobaczymy...
Lubie Lisbonę. Lubie jej tłok. Lubie jej słońce, i to źe ma najlepsze schoroniska turystyczne na świecie... Moźe kiedyś sie znowu wybiore, bo lubie jej kamienne, wyślizgane chodniki, lubie jej poranne kafejki i picie w nich porannych kaw, zagryzając jak wposmniałem najlepszymi ciastkami na świecie.
Lubie Portuglię i lubie Lisbonę. Ale kocham w niej tramwaje. Małe, żwawe, pędzące, wspinające się po krętych, stromych uliczkach. Kocham ich spokój, gdy czekają, aż napchaja się pasażerami do syta. Kocham ich gwałt, gdy głośne kręcenie korbą przez motorniczego, piszczenie kół, albo rozrywajacy uszy dźwięk dzwonka przeszywający Lisbońskie ulice.
Kolejny dzień. San Francisco. Zmęczony dzień, bo w podrózy z Miur Woods i kolejnym obejsciu red monstera. Wieczór. Nasz hotel w centrum, 180$ za 3 osoby, 6 piętro, duszno, lekki szum ulicy, prysznic, zmiana odieży na bardziej okazałą, winda, klucz w recepcji zostawiony, mała restauracja 2 przecznice dalej, kurczak w sosie koperkowym, zimna cola, rachunek. Zrobiło się chłodno. Marlena z Grzeskiem postanowili iść jeszcze na małe winko a ja zapytałem jakie plany na jutro.
- no wstajemy i jedziemy do LA wcześnie rano - odparła Marlena
- jak to wcześnie - a tramwaje? - zapytalem
- a to sobie teraz zobacz - odparła
- jak to teraz, przecież jest prawie noc, juź chyba nie jeżdzą - odparł bardzo zasmucony...
Noc, ale wciąż jano na ulicach San Franacisco. Myślał, źe nie uda mu się przejachać nocnym tramwajem, ale... nagle, zza niewielkiego wzniesienia usłyszał znajomy, metaliczny dźwięk oraz odgłos dzwonka...
Bilet kupiony od spoconego chińczyka, kosztował chyba 5$ na jeden przejazd. Całodzienny 10$. Ale co tam, wsiadłem, zaplaciłem i nie do końca wiedziałem gdzie jade. Mój Zoom nastawiony na najmnijsza czulość, bo piski, zgrzyty i hałasy nocnego tramawaju są przeraźliwe.
Ale to wszystko miało urok. I garstka nocnych turystów, i dwóch chńczyków, jeden jako hamulcowy, jeden jako korbowy, nocne San Francisco, nocne moje podrózowanie w nie znane...
Tramwaj podjechał do końca lini. Last stop - zakrzyczał chińczyk i pokornie wysiedliśmy z trmawaju. Wyjąłem aparat, schowałem zooma, i potrzeskałem kilka nocnych fotek...
Jakie bylo moje zdziwienie, jak zobaczyłem dwóch gości przepychjących ręcznie tramwaj. Poprostu wepchnęli go recznie na obrotnice, zabezpieczyli i jeden w jedną drugi w drugą, o 180 stopni zmienili jego połoźenie. trwało to kolo 30, moźe maxymalnie 40 sekund.
W dzisiejszym nafaszerowanym elektroniką świecie, takie coś. Ręczna obrotnica tramwajowa w centrum - a w zasadzie cholera wie, gdzie ja wczoraj byłem, musze sprawdzić na mapie - San Frenczesko... Tia...
Zabrało mi dobre półtrej godziny jeźdzenie tramwajami. Małe, żółte i zwinne. I halaśliwe. Takie same jak w Lisbonie...
JAk chcecie posłuchać, o czym mówiłem... zapraszam
Fotki, jest ich kilka, ale wrzucilem tylko cieńkiej jakosci miniaturki, muszę duźe obrobić, a to potrwa niestety...