Chyba poczułem jak będzie wyglądać dalsza część mojej podróży - ale o tym potem...
San Francisco jest zupełnie jak miasto europejskie. NIe czuć w nim amerykańskiego buńczucznego tonu, nie czuć w nim patosu i łopoty star & stripsów. Za to jest dzielnica, wielka - śmiem dodać - zaflagowana tylko "strajpsami". Takie wielokolorowe strajpsy, no wiecie.
Zastanawiam się właśnie nad tym. W dublinie gdzieś czerwcowo jest parada gejowych i tych pan, co lubią homo. NIe przeszkadza mi to, powiem szczerze, choć kiedyś w pociągu relacji Poznań - Zakopane, miałem spotkane z pewnym panem ;-)
Ale do rzeczy, ja mam wraźenie, źe jeśli ktoś chce być traktowany powaźnie, nie powinien się tego tak ostentacyjnie domagać. Nie powinen afiszować się swoja innością, która ma być normalnością. Chce przez to powiedzieć, źe styl gejowo-lisbijowy, czyli na przykładzie Dublina - platformy skąpo odzianych mężczyzn, i kobiet, pseudo kopulujących się na widoku publicznym, ubranych ja pisałem dość inaczej - to wszystko doprowadza mnie do konkluzji, źe oni sami siebie spychają na margines źycia społecznego, że sami robią z siebie dziwaków i element. Że sami, po mimo wszelkich możliwości bycia normalnymi (za takich chcą się uważać), palą na panewce, jak ludzie zwykli, przechodnie patrząc na te dziwne przedstawienie - jak już wspomniałem w Dublinie - napewno oceniają ich krytycznie.
I takie jest San Francisco - wolne. W dzielnicy zaraz pod Twin Peaks (nie, nie to nie od nazwy tego filmu, bo tam to byla Canada, z tego co pamiętam), jest apoteoza albo inaczej, jest zapieprzenie flagami tymi w paski. Pełno barów, pełno napisów, reklam, pełno wieczorem światel ciekawych, i ludzi szemranych.
Dla mnie bycie normalnym, akceptowanym to bycie szarakiem, ale nie takim, co się nie wytłuszcza z tłumu, ale takim, co robi swojej, i nie patrzy, nie podskakuje, by go ktoś z tego tłumu wyłowił i powiedział - to on - on jest bogiem!
I tu w większości przypadków, widzę problem homoseksualny, i nie tylko w San Francisco, ale i na swiecie, że tak bardzo chcą być normalni, być akceptowani, być poprostu częścią społeczeństwa, że przekombinowywują, i jest tak jak jest - czyli śmieszne.
Tia...
Zatem SF to wolne miasto, odwrotnie proporcjonalnie do karaju, gdzie nie ma wolności,i gdzie tylko władza ma racje, a prawda, jedynie słuszna spływa na ludzi niczym hosanna z odbiorników telewizyjnych. Telewizja w USA to wiara. Chciało by się powiedzieć, żę tu telewizor jest bogiem, a wiara nałogiem. 783 kanały telwizyjne u Grześka w domu - super, tylko pół popołudnia zajmie ci wertowanie gazetki z programami, a drugie pół znalezienie właściwego kanału, nim przebijesz się przez gąszcz pilotów na wersalce...
Tia...
Jeszcze o moim road booku, czyli o tym, co zawsze przygotowywuje sobie na wyjazdy. Format podręczny, 18x18 cm, papier 110 g/cm2, nie za gruby, nie za cieńki, taki w sam raz, wodoodporna okładka, zbindowane porządnie. Zatem moja ksiąźeczka. stron liczy ze 80, podwójnie zadrukowania w celu oszczedzenia miejsca. Tak, to produkt finalny. Ale zanim do tego doszło, przeczytalem troche blogów, BiG Apple uroczej blogowej koleźanki - bo NY to też za czas jakiś czekać na mnie będzie, troche opisów z różnych for, Nie znany mi blog, pewnego jegomościa, co ciekawie pisze, i jeździ Hummerem, duźo tam interesujących a co ważniejsze, trafnych uwag i spostrzeżeń. Było troche grzebania w wikipedi, w mapach, które zawsz euwielbiałem czytać. Zatem 80 kartek, a wnich mapy, opisy, przypisy, rady, porady i ostrzeźenia... To wszystko. Tak wiele, tak nie wiele - ale jak narazie się przydaje... Narazie tydzień podróży za mną, teraz czas na Pacific Coast Highway - down to L.A...
Przepraszam za generalizowanie, w sprawie tych od tej flagi z kolorowymi paskami, ale tak to pojmuje...
PS. Zapomniałem, napisać, jak będzie wyglądać dalsza część moje podroży... tia... Bedzie cholernie (na) szybko... Dzięki ci Marlenka ;-)
Podróż American Experience ::: 17 mgnień wiosny w 32 odcinkach - American Experience ::: Star & Stripes
2009-04-20