Zaraz po otwarciu oczu powitał nas przez okna widok jakichś ośnieżonych szczytów, a po wyjrzeniu na zewnątrz, celem zrobienia zdjęcia, również uczucie górskiego porannego chłodu. Najwyraźniej zaczyna się prawdziwa wysokogórska przygoda. Na śniadanie Vegetable Fried Rice, w którym warzywa zaczynają już wyglądać jak pierwsze lepsze zielsko zza chałupy.
Na naszej drodze pojawił się pierwszy ośmiotysięcznik - Manaslu (8156) i ten widok towarzyszył nam aż do Thanja Phedi, gdzie zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie - w moim przypadku osławione pierożki Momo. Okazały się one wyśmienite - w wersji z nadzieniem ziemniaczanym trochę mdłe (lecz nadal bardzo smaczne), ale warzywne miały w środku kapustę (i chili, rzecz jasna) i smakowały doskonale. Stały się stałą pozycją w naszym menu.
Dalsza droga, mimo iż niby tylko godzina wegług Kurczaba, zajęła nam o wiele więcej czasu, bo gdy zza jednego z zakrętów wyłoniła się Annapurna II (7939), to zaczął się szał fotografowania. Zniknęła za jakimiś niższymi, blizszymi szczytami dopiero gdy dotarliśmy do Chame.
Po drodze widać specyficzne dla tutejszej religii młynki modlitewne. Na młynku wypisane są modlitwy i mantry (jak np. niesławne Om Mani Padme Hum). Buddyści wierzą, że obrócenie młynka pokrytego takimi inskrypcjami jest tym samym co wypowiedzenie ich na głos. Z tym, że wymaga mniej wysiłku i młynki można umieszczać blisko siebie na specjalnych murkach, co pozwala uzyskać zawrotną liczbę modlitw na sekundę.
W okolicach Burachanu (czyt. Buraczan) otworzył się piękny widok na Oble Dome (4665) – ‘zbudowaną’ z gigantycznych płyt skalnych górę będącą świętym miejscem zarówno buddystów jak i wyznawców Bon Po.