Nasz szaleńczy plan wstania o 6 rano wziął w łeb, bo nie dość, że w nocy mocno padało (co się dzieje z tym monsunem, do jasnej cholery!), to rano całe miasteczko było w chmurze. W takiej sytuacji plany fotografowania misternych buddyjskich świątyń przy delikatnym świecie poranka wzięły w łeb. Gwoli ścisłości, należy przyznać, że takie zjawisko jak "delikatne światło poranka" tutaj w ogóle nie występuje, bo gdy już słońce wychyli się zza szczytów i oświetli doliny, to stoi już całkiem wysoko i ostro świeci.
W górnej części Muktinath znajduje się ogrodzony murem z drutem kolczastym (może celem ochrony przed innowiercami) kompleks świątyń buddyjskich i hinduistycznych. W jednej z ważniejszych buddyjskich - Jollo Muki Gompa - płonie gaz wydobywający się prosto z ziemi (brzmi to szumnie, a w istocie jest to jedynie ledwo widoczny płomyczek gdzieś w dziurze pod ołtarzem), a w największej hinduistycznej - Vishnu Mandir - jest 108 źródeł wody (czyli 108 różnie zakończonych rur najprawdopodobniej czerpiących wodę z tego samego potoku) służących do ablucji. Poza tym znajduje się tam wiele innych gomp (świątynie buddyjska), shinkhar (świątynia hinduistyczna), stump i czortenów (monumentów). Wszędzie wchodzi się bez butów i nie wolno fotografować. A wszystko w pięknych kolorach złotej polskiej jesieni, sam nie wiem jakim cudem, bo nigdzie wcześniej i później takich złotych liści na drzewach nie widzieliśmy.