To właśnie na Zawracie zaczyna się Orla Perć, biegnąca w kierunku wschodnim aż do przełęczy Krzyżne. Ruszamy pod górę. Szlak biegnie najpierw niezbyt stromą granią aż do Małego Koziego Wierchu. Gdzieś w tych okolicach zrównuje się z nami jakiś mężczyzna. Wita się z Maćkiem oraz Jaśkiem i przez jakiś czas idzie równo z nami, rozmawiając z naczelnikiem TOPR-u. Kiedy uznaje, że dość już się nagadał, rusza swoim tempem. Jesteśmy jak maluch przy Porsche na niemieckiej autostradzie. Po kilkunastu sekundach faceta już nie ma. - To był Kazik, nasz dyżurny ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów - mówi Jasiek. - Wyskoczył sobie na spacer przed śniadaniem.
Za Małym Kozim Wierchem zaczyna się pierwszy "ciekawy" odcinek. To Żydowski Żleb zwany też Honoratką. Tomek coś do mnie mówi. - Tomeczku, odpieprz się - przerywam mu. - Właśnie nadeszła chwila, w której przestaję patrzeć w dół - wyjaśniam. Jesteśmy w wąskim kominie, w którym chwilami poza szeroką na kilkanaście centymetrów półeczką nie ma nic. Pod nami co najmniej kilkadziesiąt metrów swobodnego lotu, a ja przypominam sobie, że przecież cierpię na lęk wysokości. - Nazwa żlebu pochodzi od niejakiego Karla Langfelda, żydowskiego turysty, który zginął tu przed wojną - tłumaczy Maciek. Dodał mi otuchy...
Zobacz też: