Podróż Tylko dla orłów - Wilki w lesie



2008-11-27

Przed centralą TOPR-u przy ul. Piłsudskiego w Zakopanem zjawiliśmy się z Tomkiem, naszym fotografem, o godz. 4.45 rano. - Wychodzimy tak wcześnie, bo o tej porze w górach jeszcze nie ma tłumów - wytłumaczył nam tę morderczą godzinę naczelnik. - Poza tym około południa może się zepsuć pogoda, więc lepiej, żebyśmy zdążyli przed jej załamaniem - dodał. Dzień wcześniej przez wyższe partie gór przeszła potężna burza z gradobiciem, a w trójkę turystów schodzących z Kalatówek do Kuźnic rąbnął piorun.

Do wspinaczki jestem prawie gotowy - mam porządne buty górskie Hanwag (przystosowane nawet do założenia raków zimą) i zgrabny plecak Deuter. W plecaku kurtka przeciwdeszczowa, sweter, mapa Tatr, trochę prowiantu i aparat fotograficzny. Od ratowników dostajemy jeszcze uprząż alpinistyczną z krótką lonżą do asekuracji przy łańcuchach i poręczach oraz kask. W góry pójdziemy we czwórkę: oprócz naczelnika Krzysztofa, Tomka i mnie maszerować będzie też Maciej Pawlikowski, wybitny polski himalaista. Ten ostatni powinien być umieszczony w Sevres jako wzorzec człowieka gór - z ogorzałą od silnego słońca twarzą, niesłychanie wręcz spokojny, małomówny i znający wagę słów, jakby każde wypowiedziane niepotrzebnie zdanie miało zabrać mu cenną energię niezbędną do spacerów po graniach. Dopiero po dwóch, trzech godzinach marszu otworzy się odrobinę i rozgada, choć do samego końca zachowa pewien dystans. Ani u niego, ani u Krzysztofa nie ma sztucznej wylewności i udawanej przyjaźni. Są prawdziwi: sympatyczni, uprzejmi i niesłychanie pomocni, ale na większą otwartość musielibyśmy z Tomkiem zapracować czymś więcej niż tylko kilkoma godzinami wspólnej wspinaczki.

Punktualnie o godz. 5 wsiadamy do toprowskiego landrovera defendera i ruszamy w kierunku Hali Gąsienicowej. Terenowe auto pnie się z mozołem brukowaną, potwornie wyboistą drogą biegnącą wzdłuż potoku Sucha Woda. Jedziemy gęstym świerkowym lasem, więc chociaż nad Tatrami wschodzi słońce, jest ciemno jak w nocy. Nagle w lesie miga futrzasty ogon i błyskawicznie znika wśród drzew. - Wilk? - pytam. - Możliwe, mamy tu dwie sztuki - przyznaje Krzysztof.