Po rannej wizycie w serwisie i potwierdzeniu” tym autem zajedzie Pani dalej niż na koniec świata, a jest godz. 10, wiec o 14 będzie Pani w Pinar del Rio (400km)” wszystkie troski dziwnym trafem odeszły ode mnie, wsiadłam w auto i udałam się do Pinar i rzeczywiście o 14 byłam już na miejscu, a warto dodać, że jeszcze przez całą Hawanę się przebijałam. Niesamowite jak pozytywnie działa kubański uśmiech na człowieka – od razu wszystkie zmartwienia się chowają.
W drodze do Hawany wzięłam dwie dziewczyny, które jechały z Matanzas odwiedzić rodzinę, na przedmieściach one wysiadły a wsiadł czarnoskóry mężczyzna, który chciał się przedostać na drugą stronę miasta, żeby odwiedzić żonę w pracy (okazało się, że to były mistrz w boksie Ameryki Łacińskiej – no cóż, poczułam się bezpiecznie:))…teraz pracuje w fabryce macy – poczęstował mnie, bo codziennie zabiera trochę do domu dla swoich dzieci ( a nasi sportowcy narzekają na niskie stypendia…)…żona pracuje w szkole medycznej, uczy rosyjskiego, Rojillo (to jego imię) stwierdził, że z chęcią pojechałby na wycieczkę do Pinar, bo był tam ostatnio ponad 20 lat temu. Pogadał trochę z żoną , ja wyciągnęłam ostatnie cukierki i dałam dzieciom i udaliśmy się w drogę. Po drodze zahaczyliśmy o park orchidei –Soroa – ponad 2000 gatunków, niestety maj to nie jest dobry okres, bo na styczeń przypada czas kiedy najwięcej gatunków kwitnie, no ale udało się zobaczyć kilka okazów.
Dalej w drogę – autostrada – 6 pasmowa – prawie żadnych aut i w większości brak pasów – jedzie się cudownie… Pinar del Rio – w zasadzie jak każde inne miasteczko ale rzecz jasna warte odwiedzenia ze względu na fabrykę cygar – jednych z najlepszych na świecie – no i tak za kilka pesos zobaczyłam jak robi się cygara:)….rzeczywiście jak na filmach – kobiety zwijające skrzętnie cygara, niektóre śpiące na stołach ze zmęczenia – taka kobieta produkuje ok. 2500 cygar miesięcznie – zarabia ok. 30 pesos ( resztę sami sobie obliczcie – ile rząd zarabia….niesamowite…)
Powrót autostradą – naprawdę wyjątkowe przeżycie – człowiek mknie 150km/h, w koło prawie żadnych aut, od czasu do czasu jakiś koń ( tak, tak, kury, konie, rowery itd. – wszystkie środki lokomocji są dozwolone:)
Hawana – ostatnie spojrzenie, ostatnia przejażdżka po mieście i zakupienie czosnku (kuchnia kubańska jest uboga – główne przyprawy to sól, pieprz i czosnek) a więc chcąc spróbować zakupiłam cały warkocz (połowę dałam Rojillo, który nie posiadał się ze szczęścia, niesamowite, że człowieka można czosnkiem uszczęśliwić, oczywiście co jeszcze miałam pod ręka wrzuciłam do siatki)….takie spotkania, rozmowy z ludźmi sprawiają, że człowiek zaczyna czuć „klimat życia”…Rojillo, przeszczęśliwy, że mógł towarzyszyć nam tego dnia, zaprosił do siebie…no ale niestety, ostatni dzień wypożyczonego autka – nie udało się….ale może następnym razem.
A tak a propos czosnku – jest drobniutki i smakuje troszkę inaczej, nie jest taki ostry i go tak nie czuć:P